Mam 50 lat.
Pół wieku.
Nie do wiary jak to brzmi 😳
Rocznica ta robi na mnie niesamowite wrażenie. Nigdy wcześniej przy okazji okrągłych urodzin nie odczuwałem tego aż tak bardzo jak teraz. I nie sam fakt tego, że się po prostu starzeję tak mnie porusza, ale bardziej fakt przemijalności. Ta świadomość nieodnawialności minionych chwil jest dla mnie coraz bardziej dojmująca. Niby wiem, że przecież nic na tym świecie nie trwa wiecznie, że wszystko ma swój nieuchronny koniec, że tak jest i tak musi być, a mimo wszystko jest mi… smutno po prostu. Chyba się naprawdę starzeję 😉
Ale tak serio to coraz bardziej odczuwam tę ogromną, wręcz piorunującą prędkość z jaką płynie czas. Czuję, wręcz dosłownie, że przepływa mi on między palcami i że nie mogę go nijak zatrzymać czy choćby zwolnić. Czasami realnie mnie to… po prostu boli, jest mi wtedy zwyczajnie smutno, przykro i czasami mam po prostu ochotę się gdzieś zaszyć, schować się tak, wtulić się gdzieś jak pies bojący się burzy, wleźć gdzieś do jakiejś ciasnej, suchej i ciepłej nory i siedzieć tam bez ruchu. Strasznie to dziwne.
Niby wszyscy wokół mówią mi, że to tylko cyfra, że ważne na ile lat się czujemy a nie ile mamy i takie tam. Ja wiem, oni mają dużo racji ale mimo wszystko czuję tę przemijalność i ona mnie w pewnym stopniu poraża.
Wiem, muszę się z tym oswajać bo w przeciwnym razie w miarę upływu czasu będzie mi z tym coraz ciężej, wiem.
Wydaje mi się, że jednak mam na to swój sposób, taki można by powiedzieć „myk”. Myśl ta towarzyszy mi już od kilku lat i myślę, że jest ona pewnego rodzaju antidotum na uciekający czas. Antidotum, które w zasadzie to mógłby (a może nawet powinien) stosować każdy.
Otóż pomyślałem, że aby odzyskać trochę czasu, albo może bardziej niż odzyskać spróbować go troszkę zwolnić muszę wyjść z otaczającego mnie kieratu. Muszę wyjść z systemu w którym żyję, w którym my wszyscy żyjemy, my wszyscy mieszkający w zachodnioeuropejskim, amerykańskim czy tym „bogatopółnocnym” świecie. My zostaliśmy w niego trochę jakby wtłoczeni i tkwimy w nim czy nam się to podoba czy nie. Urodziliśmy się w tym bogatym, pędzącym świecie i często nawet dobrze nam w nim. Dobrze dopóki nie zdamy sobie sprawy, że życie umyka a czas nieuchronnie płynie, a chyba nie o to w tym wszystkim chodzi aby ciągle brnąć do przodu. Nie wiem jak Wy, ale ja zdaję sobie z tego sprawę coraz bardziej i przez to coraz bardziej doceniam każdą sekundę mojego życia.
I wiem, teraz wciąż nie mogę sobie pozwolić na to aby „wyskoczyć z tego pociągu”, z tego kieratu, nie. Mam bowiem zobowiązania względem rodziny i zamierzam jak to się dziś mówi „dowieźć projekt do końca”. Dowiozę go i co do tego nie mam najmniejszych wątpliwości.
I żeby była jasność – nie piszę tego z jakąś zaszytą pretensją czy żalem, nie, nie ma tu choćby grama pretensjonalności. Piszę to bo uważam, że to powiedzmy „wyjście z systemu” mogłoby mi pomóc w „zwolnieniu” czasu i że mógłbym poniekąd dłużej cieszyć się tym pięknym światem w którym żyję. Oczywiście, że koniec końców to też kiedyś się skończy, to oczywiste. Czuję jednak, że jeśli tego nie zrobię to będę kiedyś umierał jako nieszczęśliwy człowiek. Jeśli natomiast udałoby mi się zerwać kiedyś z tym „kołowrotem” i pożyć trochę, ot tak po prostu „pożyć życiem” to że osiągnę, albo przynajmniej zbliżę się do celu życia, celu samego w sobie.
Bo tak naprawdę to my nie powinnismy żyć tak jak dziś żyjemy. Dziś pędzimy niemal przez życie, a powinniśmy się nim delektować. Dzisiejsze życie często przypomina mi bieg czy podróż DO CELU gdzie to ten CEL właśnie jest istotą. W rzeczywistości to nie on nim powinien być, nie on. Celem naszego życia powinno być życie samo w sobie. To ta DROGA jest ważna, nie cel. To każda jedna chwila, każdy oddech, dotyk, uśmiech, pocałunek, każdy promyk słońca czy powiew wiatru powinien być dostrzeżony i niemal celebrowany. To właśnie jest ŻYCIE !
My niestety swoim ciągłym dążeniem do „lepszego życia” tak naprawdę często gubimy cały sens tegoż życia, gubimy to co w nim najcenniejsze. Gubimy istotę naszego życia, którym jest samo ŻYCIE właśnie.
Ha, dlatego właśnie podejrzewając że „50 z przodu” może nie do końca sprawiać komfort, miałem problem z życzeniami dla Ciebie i długo trwało zanim skleciłem coś wydaje mi się miłego i z pominięciem zaczepki dotyczącej jubileuszu czy jakichkolwiek cyfr.
Ładnie piszesz Jasiu.
Jeszcze raz spełnienia i dziękuję za ten artykuł, taki na czasie i dla wszystkich.
Mnie ujął.
.
Pozdrawiam serdecznie Adam