Wierzyć, czy nie wierzyć?

Pandemia przyniosła ze sobą całą masę złą. Przyniosła nie tylko chorobę, ale i mnóstwo obaw, niewiadomych, nieporozumień, wątpliwości i pytań bez odpowiedzi. Jednym z tematów kontrowersyjnych jest kwestia w pośpiechu wprowadzonych szczepionek. Wielu cieszy się, że nauka szybko znalazła rozwiązanie (a przynajmniej próbę rozwiązania) problemu i tyleż samo jest mocno zaniepokojonych słusznością i skutecznością takiego rozwiązania. I szczerze mówiąc nie ma się co dziwić, zwłaszcza kiedy mamy do czynienia z tak wielką ilością rozbieżnych informacji, fakenewsów i propagandy. Szczepionki jak to powiedział chemik i popularyzator naukowy Dawid Myśliwiec z YouTubowego kanału “Uwaga! Naukowy bełkot” w filmie sprzed czterech lat (kiedy to pewno 99% społeczeństwa nawet nie słyszało o koronawirusie) cyt: “coraz częściej podważa się zasadność i skuteczność szczepień, być może dlatego, że szczepionki padły ofiarą własnej skuteczności”. Polecam cały kanał Dawida jak i sam film o którym mowa “Dlaczego nie boję się szczepionek”. 

Internet i rządzące w nim algorytmy, które odpowiadają za rozprzestrzenianie się w nim informacji (nie ważne czy prawdziwych, czy nie) jak również różnego rodzaju treści mających przypisany wcześniej przez twórcę cel, daje dziś równe szanse zarówno prawdzie, jak i fałszu. Każdy z “graczy” ma tu równe szanse na zdobycie posłuchu. Wciąż ogromna ilość użytkowników sieci nie ma pojęcia o istnieniu i sposobie działania a w konsekwencji sile rażenia owych algorytmów, cyfrowych “wzorów”, które jak się okazuje mogą nieźle namieszać. To one, a także umiejętność „wbicia się” w nie przez twórcę treści leży u podstaw popularności niosącego się przekazu. Ogromną rolę odgrywamy też my, użytkownicy internetu. Poświęcając bowiem swoją uważność i wysyłając pewnego rodzaju informację zwrotną (lajki, komentarze, udostępnienia, czas poświęcony itd.) stajemy się jak pożywka dla drożdży. Odtąd “internet wie” który materiał jest “wart”, co nas interesuje i że to może też zainteresować innych, z jakimi treściami warto do nas trafiać, żeby przykuć naszą uwagę na dłużej. Wtedy machina ta zaczyna żyć swoim własnym życiem i im więcej ją karmimy (my i inni użytkownicy) tym bardziej staje się ona silna i tym szersze staje się jej pole rażenia. Zasięgi rosną, twórca treści osiąga swój cel, a użytkownicy pozostają z przeświadczeniem, które co prawda od teraz jest na ustach wielu, lecz niekoniecznie stanowi prawdę. Swój sukces zawdzięcza bowiem nie swojej wartości czy prawdzie, lecz działaniu nieszczęsnych algorytmów. Mechanizm ten świetnie pokazany został w filmie “Hakowanie świata”, gdzie został wykorzystany do propagandy wśród internautów (czyli w zasadzie wszystkich dzisiaj) i w efekcie przyczynił się w przeważającej części najpierw do wyjścia Wielkiej Brytanii z Unii Europejskiej, a później do wygranej Donalda Trumpa w wyborach prezydenckich. 

Jakby tego było mało do potwierdzenia naszych przekonań (bądź obaw, w zależności z czym się spotykamy) w odniesieniu do głoszonej przez kogoś tezy czy opinii dokłada się jeszcze pewnego rodzaju dysproporcja, o której też warto pamiętać. Chodzi bowiem o to w jakich proporcjach pewne zróżnicowane opinie występują w świecie nauki, a w jakich są przedstawiane w publicznych debatach. Na przykład: naukowy konsensus w kwestii zmian klimatu to około 98% światowych naukowców zgodnych co do istniejących zmian, kontra 2% którzy te zmiany negują. W debacie publicznej natomiast możemy zobaczyć strony podzielone 50% na 50%. To skutecznie utwierdza nas w przekonaniu (jeśli mamy wątpliwości) że coś leży na rzeczy, że z tymi zmianami klimatu to coś nie do końca jest tak, jak mówią.  

Do tego dochodzi też ludzka psychika. Efekt potwierdzenia, który skutecznie odrzuca wszystko to, co nie zgadza się z naszym poglądem, a bardzo łatwo i bez cienia krytyki przyjmuje to, co jest dla nas wygodne, co jest jak najbardziej po naszej myśli. Jest to z kolei skutek dążenia naszego mózgu do sytuacji komfortowej. Czujemy się dobrze mając rację. Gdy jeszcze słyszymy podobną do naszej opinię łatwo się z nią utożsamiamy. Nasz mózg w procesie ewolucji wykształcił w sobie pewne schematy działania w dążeniu do sytuacji komfortowych. To całkiem naturalny odruch, ale warto mieć świadomość jego istnienia. 

Tak więc kiedy już mamy choć cień świadomości tego jak to działa i tego, że kiedy stykamy się z jakąś opinią (pomimo, iż jest ona jak najbardziej po naszej myśli) to może się okazać, że wcale prawdą nie jest, a wyłącznie “niesie się” dobrze po sieci, bo jest wciąż skutecznie “podkarmiana” przez innych użytkowników (i przez ich odruchy), co skutecznie zapewnia jej przetrwanie, dopiero wtedy możemy pewniej przystąpić do mierzenia się z nią.

I kiedy z taką świadomością zaczynamy konfrontować się z pewnego rodzaju treściami (bez względu na to czy zgodnymi z naszymi przekonaniami, czy nie) możemy być bardziej pewni, że nie ulegniemy emocjom czy innym pułapkom podświadomie zakładanym przez, bądź to osoby z zewnątrz (w celu osiągnięcia swoich celów), bądź też przez własny mózg, wciąż dążący do sytuacji komfortowej. 

Z tą świadomością usiadłem więc do blisko godzinnego filmu, wywiadu z byłym, czołowym pracownikiem firmy farmaceutycznej Pfizer, jednej z producentów budzącej dziś tyle kontrowersji szczepionki przeciwko SARS-CoV-2. Film łatwo możecie znaleźć w sieci wpisując imię i nazwisko naukowca Dr. Michael Yeadon (wywiad ma tytuł “planet lockdown”). Ja celowo nie będę zostawiał tu linka, bo nie chciałbym aby mechanizmy o których pisałem wyżej “kojarzyły” mój wpis i klasyfikowały go pod jakimkolwiek kątem. 

Co jeśli…? 

Nawet jeżeli to, o czym mówi ten naukowiec jest prawdą i przez wprowadzenie do powszechnego użytku paszportów covidowych oraz podobnych rozwiązań i ograniczeń dojdzie do tego, że jak twierdzi będą one wykorzystywane do kontrolowania społeczeństwa, początkowo do możliwości podróżowania, później do wejść do obiektów użyteczności publicznej aż w końcu do tak podstawowych usług jak robienie zakupów czy innych czynności związanych z egzystencją, to zastanówmy się jaką mamy opcję? 

Wyobraźmy sobie bowiem sytuację w której uciskane narody w końcu się buntują, obalają rządy i powiedzmy po mniejszych czy większych społecznych przewrotach wszystko wraca do sytuacji sprzed wybuchu pandemii, innymi słowy do tzw „normy”. Przy czym celowo słowo „norma” jest w cudzysłowie, bo trudno uznawać za normę akurat to, co zastaliśmy za naszego życia. Myślę, że określając normę dla otaczającego nas świata należałoby popatrzeć z nieco szerszej perspektywy niż tylko w kontekście kilkudziesięciu lat w których akurat nam przyszło żyć. Zapewniam, że gdyby przenieść do dzisiejszego świata osoby sprzed kilkudziesięciu albo kilkuset lat z pewnością tego świata nie nazwałyby normalnym.  

Ale OK. Przyjmijmy roboczo, że świat jaki znamy stanowi (przynajmniej dla nas) pewnego rodzaju normę do której pragniemy wrócić. Co zatem stałoby się po obaleniu uciskanych naród rządów? Otóż najprawdopodobniej wszyscy zajęliby się tym, co robili do tej pory. Czyli my wrócilibyśmy do pracy, zarabiania, wydawania i ciągłego urządzania sobie życia wygodniejszym, a rządy do ciągłego, a pewno nigdy niedoścignionego rozwoju i pogoni za wielkością PKB (im bowiem jak wiemy zawsze mało). 

I ktoś mógłby tu powiedzieć – „no dokładnie! O to właśnie chodzi!”. Tak. To z pewnością byłby powrót do tej naszej normalności, ze szczególnym naciskiem na słowo „naszej”.  

Żeby spróbować wytłumaczyć w czym tkwi problem spróbujmy wyobrazić sobie zwykły spacer przez miasto. Ja często nad tym myślę i chyba dzięki temu udaje mi się coraz bardziej to zrozumieć. I nie piszę tego po to, żeby uznać się teraz za jakiegoś lepszego, bo tak nie jest. Piszę po to, żeby może komuś, kto jeszcze tego nie zrozumiał pomóc (jeśli ma taką ochotę) to osiągnąć. 

Otóż, idąc przez miasto, chodnikiem przechodzę na drugą stronę ulicy, wchodzę do parku i siadam na ławce. Miło spędzam kilka chwil kontemplując, po czym udaję się na przystanek, wsiadam do autobusu lub tramwaju i jadę do domu. Niedziela się kończy, jutro znów poniedziałek a ja z uśmiechem znów pójdę do pracy. ,

I teraz tak: chodnik którym szedłem na spacer jest zrobiony z kamiennych płyt. Ktoś musiał te płyty najpierw pozyskać wycinając jakieś granitowe skały, później przetransportować do zakładu obróbki kamienia, wyciąć płyty, znowu przetransportować na miejsce, przygotować podłoże (wcześniej wykonać plany, uzgodnienia i kto wie co jeszcze), aż wreszcie ułożyć tenże upragniony chodnik. Park do którego wszedłem też wymagał całej masy robót, planów, uzgodnień, pracy mnóstwa ludzi i maszyn. Ławka na której siedzę jest zrobiona z desek z żeliwnymi bokami. Spróbujmy choć po krótce przeanalizować proces jej powstania. Żeliwo musiało zostać wytopione w hucie z surówki, która powstała z rudy żelaza i złomu. Znów – pozyskanie surowca, transport, obróbka, znów transport. Drewno na ławkę tak samo – ktoś wyciął drzewo (miejmy nadzieję, że w zamian też posadził nowe), przetransportował je do tartaku, pozyskał z niego deski, obrobił je, zakonserwował, przetransportował, zmontował ławkę. Już nie będę się rozpisywał w ten sam sposób jeśli chodzi o autobus czy tramwaj, którym wróciłem do domu, bo biorąc pod uwagę skomplikowaną budowę tych pojazdów chyba nawet bym nie umiał.  

Chciałbym tylko tym krótkim opisem pokazać, uzmysłowić jak skomplikowanym a zarówno czasochłonnym i wymagającym w surowce, energię i pracę jest taki proces. Jak rozejrzymy się wokół siebie w świecie w którym żyjemy, bardzo łatwo dostrzeżemy całą masę podobnych rzeczy. Niemal wszystko co nas otacza aby powstać wymagało surowców, energii i pracy. Często też po użyciu pozostawia odpad nienadający się do ponownego użytku. To efekt tzw gospodarki linearnej – pozyskać surowiec, stworzyć produkt, zużyć, wyrzucić. W ten właśnie sposób, jako ludzkość zmieniamy równowagę węglową w przyrodzie, doprowadzając pomału do warunków niesprzyjających zamieszkiwaniu Ziemi (ale nie o tym chciałem w tym wpisie). 

Tak więc dzięki temu, że wciąż rozbudowujemy, „udoskonalamy”, tworzymy sobie wygodniejszy świat w którym żyjemy, gospodarka się kręci, my mamy pracę, państwo wpływy z podatków i wydawałoby się wszyscy są szczęśliwi i zadowoleni. Od pewnego czasu wciąż z pokolenia na pokolenie żyje się nam lepiej i lepiej. Tak. Pominąwszy problem z obciążeniem środowiska można by powiedzieć, że wszystko gra. Problem jednak jest taki, że surowców nie jest nieograniczona ilość a ludzi chętnych do wygodnego (albo chociażby godnego) życia jest coraz więcej.  

Warto tu przyjrzeć się ziemskiej populacji – w ciągu tylko mojego życia liczba ludności Ziemi podwoiła się, a dzięki rozwojowi technologii wiadomość o tym, że gdzieś na świecie żyje się lepiej rozchodzi się o wiele szybciej niż jeszcze kilkadziesiąt lat temu. Globalna niesprawiedliwość w podziale ziemskich dóbr jest dostrzegalna jak nigdy dotąd. Trudno się też dziwić biedniejszym społeczeństwom, że buntują się przeciw temu. To ich dotykają najdotkliwiej skutki bogatego stylu życia zamożnej północy. 

Ktoś mógłby tu zapytać – „ale co w takim razie stoi na przeszkodzie, aby te biedne kraje rozwinęły się tak jak my i też czerpały zyski z dostatniego życia? Niech rozwiną swoje gospodarki, przemysł, napędzą taką samą machinę jaka działa u nas. W czym problem?” Otóż problem w tym, że jak już wspomniałem wyżej nie ma na tyle surowców, żeby wszystkim starczyło (pominąwszy fakt skażenia środowiska jakie przyniosłaby eksploatacja na jeszcze większą skalę). Poza tym nawet gdyby surowców było wystarczająco dużo dla wszystkich, to rządy krajów rozwiniętych nigdy nie dopuściłyby do tego z bardzo prostego powodu – w ten sposób stworzyliby sobie konkurencyjny rynek, bo być może tamte rynki byłyby w stanie wyprodukować te same co oni produkty po niższej cenie i zalać rynek. To byłby dla gospodarek krajów rozwiniętych strzał w kolano. Może to o czym tu piszę dla wielu brzmi trywialnie, ale odnoszę wrażenie, że wciąż wielu ludzi nie rozumie tej zależności i dziwi się skąd tyle zła i nierówności na świecie, głód, wojny, migracje, podboje itd. 

Tak więc znaleźliśmy się w sytuacji w której aby utrzymać poziom naszego życia ktoś inny musi utrzymać swój poziom, z tą „jedynie” różnicą, że nasz poziom jest niewspółmiernie wyższy do ich poziomu. Tak mocno przyzwyczailiśmy się już do tego wygodnego nam świata, że za nic w świecie nie chcemy nawet myśleć o tym, że moglibyśmy zostać go pozbawieni. Nic dziwnego, do lepszego zawsze łatwiej jest się zaadaptować niż w drugą stronę. 

Stajemy zatem przed pytaniem – co mamy z tym zrobić? Czy powinniśmy podzielić się tym światowym bogactwem sprawiedliwie ze wszystkimi mieszkańcami Ziemi, czy udawać, że to nam się należy bo …i tu niech każdy wstawi sobie co uważa? 

Analogicznie jeśli znaleźlibyśmy się na łodzi pełnej rozbitków, do brzegu byłoby wiele mil, a w pokładowej kuchni znajdowałby się tylko jeden bochenek chleba, to czy powinniśmy zawrzeć sojusz silniejszych spośród ocalałych i podzielić chleb między siebie? Dla mnie odpowiedź jest oczywista – NIE! Chleb należy się każdemu! Niestety najwidoczniej tego zdania nie podziela nie tylko większość ludzi na świecie (choć pewno na tak zadane pytanie większość byłaby ze mną zgodna) ale co gorsze, nie podzielają go przede wszystkim ci którzy dzierżą władzę i posiadają sprawczość działania. 

Dlatego jestem zdania, że niestety nadszedł moment w którym albo zrozumiemy tę zależność między naszym wygodnym życiem a światową biedą i przystąpimy do sprawiedliwego podziału światowych dóbr (surowce, woda, energia, praca), albo prędzej czy później dojdzie do konfliktów pomiędzy społecznościami (ludzi jest coraz więcej, także uciśnionych), które wszyscy dobrze wiemy, że zawsze kończą się rozlewem krwi.  

Zastanów się przez chwilę i spróbuj sobie odpowiedzieć na pytanie – jak sądzisz, jaki odsetek społeczeństwa w którym żyjesz jest w stanie to zrozumieć, zaakceptować i wdrożyć w życie z własnej, nieprzymuszonej woli, samodzielnie? Ile osób spośród Twojego otoczenia byłoby w stanie poświęcić może nawet ogromną część swojego wygodnego życia, żeby bez konieczności redukcji ziemskiej populacji (co jak twierdzi w wywiadzie wspomniany wyżej naukowiec będzie miało miejsce, poprzez powikłania poszczepienne) zażegnać problem? Ilu ludzi jest w stanie to ogarnąć swoim często do bólu egocentrycznym umysłem i dobrowolnie poddać się procesowi sprawiedliwego podziału światowego bogactwa i dobrobytu? 

Sorry ale ja nie wierzę, że ludzie zrobią to dobrowolnie. Nawet jeżeli to zrozumieją. Nigdy! 

Tak więc dochodzimy do momentu gdzie jedynym wyjściem z sytuacji i ocaleniem ludzkości jest przymus. Wiem, brzmi absurdalnie, trzeba nas chronić przed samym sobą, ale tak niestety jest.  

Jak więc widzisz utęskniony przez wielu powrót do „normy” może się okazać powrotem na chwilę, swego rodzaju zamiataniem problemu pod dywan, albo przykryciem gówna kapeluszem (mówiąc dosadniej). Owszem, gówna nie widać, ale smród nadal jest. Tego rodzaju rozwiązywanie problemów jest pozbawione jakiegokolwiek sensu, to tylko odwlekanie z którym wcześniej czy później przyjdzie się zmierzyć, jeśli nie nam to naszym dzieciom czy wnukom. Czy naprawdę to chcemy im zostawić po sobie? 

Być może więc w powszechnym wprowadzaniu ograniczeń poprzez między innymi większą kontrolę nad społeczeństwem wcale nie chodzi o wywołanie licznych powikłań i śmierci całych mas ludzkich (jak wielu dziś twierdzi, również doktor z wyżej przytoczonego wywiadu), ale o zdyscyplinowanie społeczeństwa i zmuszenie do działań, których sami z własnej woli nigdy by nie podjęli.

Czy tak jest? –  nie wiem. Jestem tylko małym ludzikiem, nieznaczącą kropeczką na tarczy życia. Mam jednak nadzieję i wierzę w to, że na świecie jest więcej ludzi dobrych niż złych i że mimo iż często patrząc na ich działania z zewnątrz można odnieść wrażenie, że działają źle, w gruncie rzeczy robią to w dobrych intencjach.  

A co jeśli nie? Cóż… tu uspokaja mnie myśl (moje wewnętrzne przekonanie), że jeżeli ktokolwiek, kiedykolwiek skrzywdzi mnie na tym świecie, ten tak naprawdę najbardziej skrzywdzi samego siebie. Energia bowiem nigdy nie ginie i raz wysłana wciąż gdzieś tam krąży. A w mojej gestii pozostaje to z jaką chcę obcować.

To chyba wiara się nazywa, co nie?  

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *