To JA mam władzę!

Chciałbym, żeby ten zuchwały i prowokacyjny tytuł zwrócił Twoją uwagę na moc, jaką niesie ze sobą słowo JA. Jeśli bowiem czytając ten tekst wszędzie tam gdzie pojawi się owo JA pomyślisz o sobie samym, to być może łatwiej zrozumiesz istotę sprawy, którą tu poruszam. Ja piszę ten tekst z mojej perspektywy i JA dla mnie znaczy ja, czyli Jan Satoła. Chciałbym, żeby dla Ciebie JA było TY. Mógłbym równie dobrze pisać MY, bo przecież dotyczy to nas wszystkich, jednak myślę, że w miarę jak odpowiedzialność rozkłada się na większą grupę, tym łatwiej jest podejmować niewłaściwe decyzje. Każdy z nas przecież pamięta jak to lepiej było namówić całą klasę, żeby poszła na wagary niż iść samemu, co nie? A „lanie” od rodziców jakoś mniej bolało na spółkę z bratem, prawda? No właśnie, myślę, że tak samo ma się to w obszarze tematu mojego dzisiejszego wpisu. Tak więc do rzeczy.

Zanim jednak wprowadzę Cię w sedno problemu nad którym dziś chciałbym się pochylić warto przytoczyć istotny fakt. Otóż przyjrzyj się tej osi czasu

Trzeba tu uświadomić sobie gdzie JA znalazłem się na tej osi czasu i jak mały jestem w stosunku do ogromu istnienia Świata. Okres od powstania Ziemi do dnia dzisiejszego to jakieś 4,467 miliarda lat temu. Wielki Wybuch w którym powstał wszechświat to ok 13,82 miliarda lat temu. Przynajmniej tak twierdzą „łebscy” tego świata. Żeby lepiej sobie to zobrazować proponuję przenieść to na odległość wyrażaną w bardziej dostępnej i łatwiejszej do wyobrażenia sobie skali. I tak; jeśli przyjmiemy, że

100 lat to 1 cm, to

13,82 miliarda lat (Wielki Wybuch) to będzie 1382 km, a

4,467 miliarda lat (powstanie Ziemi) to z kolei 446 km

Na mapie będzie to wyglądało tak:

Czyli innymi słowy gdybyśmy wybrali się na spacer wzdłuż tej prostej linii i chcieli uświadomić sobie jak długi okres upłynął od powstania Świata i umieścilibyśmy Wielki Wybuch trochę powyżej Oslo a czasy współczesne w Tatrach, to aby do nich dotrzeć moglibyśmy przemieszczać się z prędkością – uwaga! – 1cm na 100 lat!

Powstanie Ziemi w naszym modelu byłoby gdzieś lekko powyżej Poznania. Ostatniego zwierzęcego przodka współczesnych ludzi gdzieś w dolinie tatrzańskiej w odległości 700 m od naszego, modelowego punktu na Granatach, a czasy powstania człowieka współczesnego Homo Sapiens 20 metrów od punktu. Początki rolnictwa to 2 metry, a cywilizacji egipskiej to 55 cm od punktu. Narodziny Chrystusa 20 cm, a rewolucja przemysłowa to UWAGA! – tylko 2 cm od krawędzi!

Czasy dzisiejsze umieściłem na grani Granatów nie bez powodu. To miejsce które osobiście uważam za najniebezpieczniejsze w jakich miałem okazję być w polskich Tatrach. Tam mały błąd może kosztować ludzkie życie. Przemieszczając się po grani wystarczy postawić stopę o kilka centymetrów dalej aby skończyło się to tragicznym upadkiem w kilkusetmetrową przepaść. Myślę, że ludzkość znajduje się dziś nad taką właśnie przepaścią.  

Mając taki obraz widać jak na dłoni naszą mikroskopijność i kruchość w otaczającym nas świecie. Widać, że to czy my jesteśmy czy nas nie ma na tej planecie, nijak się ma do siły jej przetrwania. Ona świetnie daje sobie radę. I czy z nami czy też bez nas ona wciąż będzie robić swoje – będzie istnieć.

Wniosek jaki się tu nasuwa jest oczywisty. Ziemia, choć z pewnymi zawirowaniami (jak cykliczne zlodowacenia) wciąż potrafi sama sobie poradzić z utrzymywaniem się przy życiu. Zauważ, że z problemem nadmiernego zanieczyszczenia środowiska generowanym przez człowieka zaczęła się borykać dopiero w ostatnim dwusetleciu, czyli w naszym modelu raptem 2 cm od przepaści. Kurczę, przyszła w Tatry z nad Poznania z prędkością 1cm na sto lat i nagle zaczęła się jej udręka, nagle coś ją boli. Jak myślisz, czy tym razem miałaby sobie nie poradzić sama, bez naszej pomocy?

Matka Ziemia.

Jak prześledzisz historię naszego istnienia, to czy jesteś wierzący czy nie, dojdziesz do tego samego wniosku – powstaliśmy z ziemi. Wierzący będą twierdzić, że to Bóg nas stworzył/ulepił z ziemi, a niewierzący, że w wyniku sprzyjających warunków na planecie w bardzo rozległym czasie powstało życie, które przez te miliardy lat ewoluowało, żeby w końcu wyglądać w tak licznej formie jak widzimy to dzisiaj. Czyli innymi słowy my, dzisiejsi ludzie jesteśmy potomnymi Ziemi, coś jakby jej dziećmi. Możemy zatem śmiało powiedzieć, że Ziemia to nasza matka. Często z resztą tak się o niej wyrażamy. I znowu rodzi się pytanie – czy ktoś, kto kocha swoją matkę może ją jednocześnie chcieć zabić? Nie do wyobrażenia, co? A co my, dzisiejsza ludzkość z nią robimy? Doimy ją ile wlezie! Odkąd człowiek uprzemysłowił swoje życie, postawił fabryki, rozwinął technologie ułatwiające i przyspieszające pracę i produkcję odtąd ciągniemy z niej bez opamiętania. Ciągle tylko więcej i więcej i więcej! Zwróć tylko uwagę na to, że takim działaniem tak naprawdę nie zabijamy jej, my zabijamy możliwość istnienia życia na niej, a nie ją samą. Inaczej mówiąc zabijamy (między innymi) samych siebie!

Ostrzegawczy klaps.

Pamiętam jak byłem dzieckiem i prawie każdy weekend, wakacje i zimowe ferie spędzałem u dziadków na wsi. Dziadkowie mieli gospodarstwo rolne około 10 hektarów pola. Były krowy, świnie, owce, kury, koń, taka dziś można by powiedzieć ekofarma. Pamiętam, że dziadek zawsze miał coś do roboty, zawsze! Żniwa trwały, dokładnie nie pamiętam ale chyba całe dwa miesiące wakacji. Dziadek miał maszyny, które dużo ułatwiały pracę ale mimo wszystko to wciąż trwało długo. Dla porównania – dziś żniwa na tej wielkości polu trwają od kilku godzin do maksymalnie dwóch dni. Jak myślisz co człowiek robi z resztą czasu, który dzięki technice zaoszczędził? No właśnie – PRACUJE! Mimo ułatwiających i skracających czas potrzebny do wykonywania tej pracy maszyn on zamiast mieć wolne wciąż pracuje, dalej ciągnie, dorabia się, goni króliczka, który jest niedościgniony i którego nigdy nie złapie. I w sumie to wiesz co, niech sobie goni jak chce, tylko szkoda, że cała Ziemia z tego powodu cierpi. Bo jakby nie patrzeć to koniec końców ona dostaje po łbie za naszą, ludzką chytrość, chciwość i ciągły „głód”. Jak pytasz? A co ten biedny, urobiony człowiek robi z tymi ciężko zarobionymi pieniędzmi? Ano wydaje! Kupuje coraz to nowsze, i nie koniecznie potrzebne gadżety, powiększa domy, samochody, ekrany telewizorów, lodówki i przy okazji swój brzuch, może czasem nawet gdzieś wyjeżdża albo idzie się „rozerwać”, słowem KONSUMUJE! Mówi sobie „no ale należy mi się, przecież po to robię!”. Szkoda tylko, że biedak mało kiedy zastanawia się jaki to wszystko ma wpływ na świat, na Ziemię, na planetę na której też on mieszka i że jeśli tak dalej będzie wykorzystywał jej wytrzymałość to może się to skończyć tragicznie, tak samo tragicznie jak poślizgnięcie się na grani Granatów. I nie dla niej, ona sobie poradzi, istnieje już przecież tyle milionów lat i nie z takimi problemami sobie radziła, ale dla niego, dla wszystkich żywych istot zamieszkujących na tym świecie, dla nas wszystkich.

Nadmierna konsumpcja to nic innego jak gwóźdź do trumny ludzkości i błędne koło! Im bowiem więcej zarabiamy tym więcej wydajemy, tym „lepiej” żyjemy i tym więcej chcemy (słowo „lepiej” celowo jest w cudzysłowie, bo czy na pewno jest to lepsze życie?). Gonimy swój ogon! Prześcigamy się kto ma większy dom, szybszy samochód, nowszy telefon itd. a życie ucieka i wraz z nim chwile, które nigdy już nie wrócą! I nie chodzi mi o to, żeby teraz stać się kompletnym ascetą, zamieszkać w lesie, żywić się tym co da natura, nie. Chodzi mi bardziej o to, żeby zwolnić. Zwolnić, bo może dzięki temu właśnie zdołamy przetrwać i nadal będziemy mogli cieszyć się życiem. Coraz częściej bowiem miewam takie odczucie (może jest to spowodowane tym, że zbliżam się do pięćdziesiątki) jakby życie przeciekało, gdzieś niepostrzeżenie spieprzało mi między palcami! Mam wręcz niesamowitą świadomość (nigdy przedtem tego nie miałem) nieubłagalnie i bezpowrotnie umykającego czasu!

Pisałem wyżej, że jako dziecko często bywałem na wsi. Zaobserwowałem tam coś, co idealnie pasuje do sytuacji w jakiej znalazła się dziś ludzkość w obliczu epidemii. Pamiętam małe zwierzęta, cielaki, jagnięta, jak ssały mleko matki. Zawsze kiedy zbyt mocno pociągały za cyca dostawały ostrzegawczego kopniaka od swojej mamy. Brzmi znajomo? A może to, co dziś obserwujemy to właśnie taki ostrzegawczy klaps od matki Ziemi? Może powinniśmy przestać ją wreszcie podgryzać? Może wreszcie powinniśmy zwolnić żeby dojechać, żeby przeżyć?

Ale jaki to ma związek z dzisiejszym problemem ludzkości jakim jest koronawirus zapytasz? Przecież on nie jest wynikiem nadmiernej eksploatacji Ziemi przez człowieka? On przecież istniał od dawna w innych organizmach. Tak, owszem. Ale zauważ, że to jednak my, ludzie, przez swoją zachłanność ale i często nieświadomość przyczyniamy się do możliwości uaktywnienia się tego albo innego wirusa czy też innej mogącej śmiało nam zagrozić zarazy. Pięknie ujął to Szymon Hołownia w swojej książce pt. „Boskie zwierzęta” nawiązując do zagrożenia epidemiologicznego jakie niosą ze sobą przemysłowe hodowle zwierząt, cytat: „Świńskie grypy i ptasie grypy przemnożone przez taką skalę niosą ryzyko pandemii, która może zebrać setki milionów ofiar (a epidemiolodzy zgodnie mówią, że kolejna wielka światowa zaraza to nie kwestia „czy”, tylko „kiedy”). Połowa produkowanych na świecie antybiotyków trafia do zwierząt, tworząc wspaniały poligon doświadczalny, na którym bakterie wytwarzają sobie lekooporność – by później, bo dlaczego nie, przywalić w człowieka”. Koniec cytatu. Czy nie sądzisz, że ten „poligon doświadczalny” nie mógłby też być wykorzystany przez sprytnego wirusa do umiejętnego zmutowania się i w konsekwencji uderzenia w gatunek ludzki, choćby tylko dlatego, że po prostu wirus tak już ma, chce zdobywać i rozprzestrzeniać się i tyle? I jeszcze jedno pytanie – czy JA mam nad tym kontrolę? Czy mogę wpłynąć na to żeby uniemożliwić nadejście kolejnej zarazy? Pozbawić (albo przynajmniej ograniczyć) możliwości doświadczalne tych, którzy być może nieświadomie takie możliwości stwarzają? Czy JA naprawdę mam władzę? Pomyśl o tym.

Materializm i świadomość.

Może to wszystko przez ludzką zachłanność, ale myślę, że bardziej przez nieświadomość. Często bowiem spotykam się w swoim życiu z takim, jeśli można by tak powiedzieć, przykładaniem swojej cegiełki do rozbiórki świata. I muszę się tu od razu mocno uderzyć w piersi – ja też tak mam/miałem. Też wiele razy podejmuję decyzje, które nie są całkiem (albo może nawet wcale) dobre/zdrowe dla świata. Tak. Przyznaję się, tak czasem robię. Ale mam coraz większą świadomość, że te decyzje to nic innego jak durne przyzwyczajenia ukształtowane przez lata, wynikające z wychowania w takiej a nie innej kulturze. To przywary, które poprzez zmysły stymulują moim zachowaniem, moimi decyzjami, a te wpływają pośrednio lub bezpośrednio na kondycję nie tylko naszej planety, ale również nas samych, mojego i naszego zdrowia. Często bowiem decyzje zakupowe podejmuję przez pryzmat materialny, ekonomiczny, zapominając jednocześnie o tym, że niekoniecznie idą one w zgodzie z zachowaniem równowagi ekologicznej (bo niestety najczęściej tak właśnie jest). Innymi słowy mam pełną świadomość, że coś nie jest w zgodzie z utrzymaniem świata w czystości a mimo to decyduję się na to, bo kasa! Kasa musi się zgadzać! I teraz, tutaj chcę to szczerze i mocno powiedzieć – wkurwia mnie to we mnie!

Dzięki jednak coraz większej świadomości pomału uwalniam się od tego i myślę, że zdołam kiedyś dorównać do poziomu w którym poprzez moje zachowanie, mój sposób życia nie będę obciążał wytrzymałości Ziemi ponad jej możliwości. Uważam, że ograniczenie albo wręcz nawet pozbycie się materialnego podejścia do życia to jeden z kluczy do wielowymiarowego szczęścia, jakkolwiek byśmy go postrzegali.   

Wiem, już słyszę te zarzuty pod swoim adresem „co ty Jasiek pieprzysz, chcesz pouczać innych a sam wyjechałeś z kraju za mamoną?”. Po pierwsze to nie za mamoną, tylko za spokojem i bezpieczeństwem, którego w Polsce nie mogłem znaleźć (napiszę z resztą kiedyś o tym), a po drugie to cały czas się uczę i odkrywam świat na nowo. Poznaję prawdę, zaczynam rozumieć rzeczy, których jeszcze niedawno nie rozumiałem. Coraz bardziej wszystko to składa mi się w duży, jasny obraz. Im jestem starszy tym ten obraz staje się ostrzejszy, bardziej wyrazisty i zrozumiały. I uwierz mi – mimo, że wiem iż materialnie wyższy poziom życia smakuje, to mam pełną tego świadomość, że jeśli będę dążył przede wszystkim do tego, to smak życia stanie się beznadziejny. Materialny poziom życia nigdy nie jest tak ważny jak samo właśnie życie! A to, mogę ocalić właśnie przez ograniczanie materialnego do niego podejścia.

Pod prąd.

Dziś (ale z resztą nie tylko dziś), w czasie kolejnego, wykluwającego się właśnie kryzysu gospodarczego spowodowanego koronawirusem, na ustach wszystkich polityków są przede wszystkim dwa słowa – rozwój gospodarczy. A czym ten rozwój miałby niby być? Cały czas słyszymy o tym, że potrzebujemy rozwoju, musimy iść do przodu itd. A może właśnie nie! Może właśnie potrzebujemy spowolnienia? Może to wszystko pędzi już za szybko? Może jak ten mały cielak za bardzo ciągniemy za cyca i mimo, że matka chce nam dać żyć, to musi też dać nam kopniaka na otrzeźwienie właśnie po to, byśmy żyć mogli? Ja wiem, że gospodarka to bardzo skomplikowany organizm pełen zależności i układów współpracujących, które często wzajemnie opierają się o siebie. Ale czy ten organizm musi pracować na aż tak wysokich obrotach? Czy on musi wciąż tak dużo produkować tylko po to, żebyśmy my mogli więcej konsumować a w konsekwencji musieli więcej pracować? Przecież to absurd! Budujemy duże domy, kupujemy drogie samochody, pełno ciuchów i mnóstwo wątpliwej jakości badziewia i inne często gówno warte gadżety a później nie mamy czasu tego używać bo musimy brać nadgodziny, żeby na to wszystko zarobić! A i często jeszcze na utrzymanie banków przy okazji! Przecież to jest jakieś chore!

Myślę, że to czego nam dzisiaj potrzeba, to właśnie spowolnienia a nie przyspieszanie gospodarki. Zdaję sobie też sprawę z tego, że spowolnienie nie może nastąpić tak nagle jak ma to miejsce dziś, to zbyt duży szok dla zbyt wielu. To musiałoby być rozłożone na kilkadziesiąt lat, na kilka pokoleń. I nie mam na myśli tylko polskiej gospodarki, mówię ogólnie o gospodarce światowej. Nic tak nie obciąża środowiska jak rozwój gospodarczy. A ten jest odpowiedzią na oczekiwania klientów, czyli nas. Zawsze jak będzie popyt znajdzie się ktoś, kto będzie chciał go zaspokoić, nie koniecznie zwracając uwagę na nie ekologiczne tego konsekwencje. Wystarczy przyjrzeć się przemysłowej hodowli zwierząt. Jak donoszą badania brytyjskiego Królewskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych Chatham House http://templatelab.com/livestock-and-climate-change/ przemysłowa hodowla zwierząt jest odpowiedzialna za 51% emisji wszystkich gazów cieplarnianych! Autorzy badań dowodzą, że to więcej niż cały światowy transport razem wzięty! Oczywiście wyniki badań są często podważane ze względu na swoją wagę i całą lawinę zależności światowego biznesu mięsnego. Proponuję film Cowspiracy, https://www.cowspiracy.com/ w którym dziennikarze próbują dociec prawdy. Przerażającej i za razem niewygodnej prawdy. Niewygodnej zarówno dla biznesu mięsnego, ale co gorsze – często niewygodnej dla ludzi. Ludzie bowiem często wychodzą z założenia – „a, wolę nie wiedzieć”. I to jest największy problem! Tu macie link do polskiego zwiastuna filmu https://www.youtube.com/watch?v=uUqgKeIk1Rs

I żeby było jasne – ja zdaję sobie sprawę z tego, że nie każdy może teraz zwolnić, że może Ty albo Ty potrzebujesz jeszcze trochę ostrzej popracować żeby dokończyć jakiś tam swój projekt, rozumiem. Ale myślę, że w szerszej perspektywie wszyscy powinniśmy pomyśleć o zwolnieniu, o tym żeby wreszcie włączyć na luz i pożyć życiem a nie pracą i ciągłą gonitwą. Uważam, że należałoby też edukować kolejne pokolenia (ale przede wszystkim nas samych, bo młodzi ludzie, choć nie wszyscy to jednak często są o wiele bardziej świadomi niż my) żeby nie brnęły ślepo w tym samym kierunku co my. Tłumaczyć im daleko idące konsekwencje nadmiernej konsumpcji. Bo czy dom musi mieć 200 metrów kwadratowych, salon 30, samochód budzić podziw sąsiadów, a na facebookowym profilu muszę koniecznie mieć zdjęcia z coraz to nowo odwiedzanych na świecie miejsc? Czy te i podobne „dobra dzisiejszego świata” są aż tak ważne, że sam świat przy nich ważny być przestaje? I znowu – wiem, ja też mam zdjęcia na Facebooku, dom i samochód, tak. Ja tak jak większość uprzemysłowionej ludzkości też popadłem w konsumpcjonizm i stałem się robaczkiem, małym trybikiem napędzającym wielką, destrukcyjną Ziemie machinę, tak. I przykro mi z tego powodu. Powiedzmy sobie wprost – ja też jestem odpowiedzialny za niszczenie Ziemi! Z tą tylko różnicą, że wreszcie otrzeźwiałem z konsumpcyjnego amoku, odzyskałem wzrok i widzę, że to droga donikąd. Jestem w momencie przeżywania mojego powiedzmy „ekonawrócenia” i gdyby dziś przyszło mi podejmować różne decyzje, które już podjąłem i z których nie do końca jestem dumny ale z którymi niestety będę żył, to na pewno byłyby one podejmowane przez pryzmat dobra planety.

Równowaga.

O równowadze już wielu duuużo mądrzejszych ode mnie pisało. Toteż nie zamierzam się tu mądrzyć bo nie mam co do tego kompetencji, wiedzy ani chęci. Jedno tylko chciałem powiedzieć. Coś co powinno się cisnąć każdemu na tak zwany „chłopski rozum”. Mianowicie: skoro Ziemia istnieje już 4,5 miliarda lat, ucywilizowana ludzkość około 4-5 tysięcy lat, a człowiek uprzemysłowiony lekko ponad 200 lat i nagle teraz zaczynamy dostrzegać problemy z zanieczyszczeniem środowiska, które w konsekwencji może doprowadzić nas do zagłady to czy nie widać tutaj jak na dłoni, że to właśnie w dzisiejszych czasach coś z tą równowagą jest nie tak? Może właśnie to co nam się wydaje normalne wcale tą normą nie jest? Może to, że tak dużo dzisiaj konsumujemy napędzając światowy przemysł wcale nam nie pomaga (choć mogłoby się tak wydawać, wszak życie mamy coraz wygodniejsze, gospodarka się kręci, wszyscy mają pracę, wszyscy są zadowoleni) tylko wręcz obciąża wytrzymałość Ziemi a tym samym w konsekwencji nam szkodzi? Ziemia ma świetne umiejętności samooczyszczania i naprawiania samej siebie. Ona przez te miliardy lat wypracowała sobie takie sposoby radzenia sobie z zanieczyszczeniami, która z resztą sama też wytwarza (mowa o emisji gazów cieplarnianych choćby z wulkanów), że jest w stanie to wszystko „przejeść, przetrawić”. Ale jak my będziemy jej tego syfu wciąż dosypywać to sorry, może sobie z tym nie poradzić i po prostu aby móc istnieć będzie musiała wyeliminować problem. Ziemia przez ten szmat czasu nauczyła się radzić sobie ze szkodnikami, uwierz mi poradzi sobie z nami. Pamiętaj (patrz wykres osi czasu) – ludzkość dla niej to tylko mgnienie oka.  

Szczerze powiedziawszy to dla mnie osobiście ogromnym problemem jest stwierdzenie gdzie jest ten punkt równowagi. W którym miejscu mojej konsumpcji przekraczam go i przykładam się do powiększania tej sterty nieczystości, powyżej punktu do którego matka Ziemia umie sobie sama poradzić? Czy przez to, że kupię kolejny telefon, samochód, ciuch itd. nie dołożę się w takim stopniu, że będzie to już ponad jej możliwości? Innymi słowy – wciąż nie umiem/nie wiem gdzie jest poziom do którego jest ona w stanie radzić sobie sama a powyżej którego po prostu powie DOŚĆ! Na ile jest ona w stanie przerobić ten syf generowany przez przemysł (i w konsekwencji przez człowieka, przeze mnie) dzięki któremu JA mogę żyć wygodnie?

Ktoś powie „eee bez przesady, przecież to normalne, trzeba przecież żyć, trzeba mieć to czy tamto”. Tak? Normalne? Pewny jesteś? To dlaczego Ziemia do rewolucji przemysłowej radziła sobie dobrze a dopiero po rozhulaniu na dobre fabryko-konsumpcyjnego wyścigu zaczęła mieć ekologiczne problemy? Poza tym, czy to aby na pewno jest normalne, że my dzisiaj żyjemy tak jak żyjemy, kupujemy, zużywamy, wyrzucamy itd.? Czy aby na pewno można nazwać to „normą” tylko dlatego, że urodziliśmy się w takich a nie innych czasach? Czy nie wydaje nam się to normą bo przyszliśmy i wychowaliśmy się w tym a nie innym punkcie istnienia świata? Co uważalibyśmy za normę żyjąc w piątym, dziesiątym albo piętnastym wieku? Może właśnie przez to, że żyjemy w tych wysoko uprzemysłowionych czasach wydaje nam się to normalne a normą wcale nie jest? Może już dawno przekroczyliśmy linię równowagi ekologicznej Ziemi i tym samym umiejętność jej samoodnowy? Może trzeba czasem spojrzeć „z góry”, popatrzeć na całość, zauważyć ten wielki obraz? Zwróć na to uwagę.

Czas na zmianę.

Ja uważam, że tak, przekroczyliśmy już punkt krytyczny, co oczywiście nie oznacza, że już pozamiatane, teraz to już tylko czekać na śmierć ludzkiego gatunku, nie. Myślę, że możemy jeszcze wszystko uratować i pomóc ocalić Ziemię, albo raczej nas na tej Ziemi. I nie chodzi o to, żeby teraz zostać ascetą, zamieszkać w szałasie, pozbyć się wszystkich naszych wygód, technologicznych udogodnień i rozwiązań, nie. Chodzi bardziej o to, żeby ograniczyć to wszystko. Chodzi o małe zmiany. Małe kroczki na początek. Wiem, już słyszę jęki: „ale pieprzysz, gadasz o ograniczaniu a sam jak żyjesz?” albo  „ale Jasiek sam mówisz, że nie wiesz do jakiego poziomu to ograniczyć”, tak, nie wiem i nie sądzę żeby ktokolwiek dziś na świecie umiał odpowiedzieć na to pytanie. Ale mając świadomość tego, że nadmierna konsumpcja przyczynia się do degradacji środowiska i upadku mojego gatunku jest mi o wiele łatwiej z tej konsumpcji zrezygnować. Czy dzięki mojemu samoograniczaniu zdołam znaleźć ten punkt zero w którym równoważy się zanieczyszczenie środowiska ze zdolnością Ziemi do samooczyszczania się? Nie wiem, ale jednego jestem pewien – dzięki temu znajdę się bliżej tego punktu. Jak pisałem wyżej – ja wciąż się uczę, poznaję świat, odkrywam, doświadczam, słucham i w konsekwencji rozumiem coraz więcej. Broń Boże nie jestem ideałem! Tak naprawdę w tym wszystkim to ja wciąż walczę sam ze sobą!

Ktoś powie, że działanie jednego człowieka to kropla w morzu potrzeb, ale niech nie zapomina o innym przysłowiu – kropla drąży skałę. Ktoś kiedyś „zaraził” tym mnie, dziś może ja „zarażę” kogoś. Kiedyś jak byłem nastolatkiem uwielbiałem muzykę Michaela Jacksona, lubię ją z resztą nadal. On w jednym z utworów śpiewa „if you want to make a world a better place, take a look at yourself, and make a change” – i niech ta idea przyświeca mi/nam w podejmowaniu kolejnych decyzji. Bo jak na miłość Boską można dzisiaj oczekiwać zmian na lepsze nie dając nic od siebie, nie zaczynając od siebie przede wszystkim?! Jeśli chcesz uczynić świat lepszym miejscem, spójrz na siebie i dokonaj zmian! (tak dla tych co nie znają angielskiego 🙂 )

Od pewnego czasu katuję się wciąż pytaniami (i Tobie też to proponuję): czy JA tego potrzebuję? czy dzięki temu będę lepszym człowiekiem? czy aż taki problem stanowi dla mnie zużywanie mniej? czy aż tak trudno jest mi segregować śmieci, zużywać mniej energii, nie wyrzucać jedzenia, zwracać uwagę na to co kupuję i jem? Jednym słowem: czy to aż tak dużo żeby zostawić niezdewastowany świat kolejnym pokoleniom?

Wielu (jeśli nie wszyscy) na pytanie co jesteś w stanie zrobić dla swoich dzieci, bez mrugnięcia okiem powie WSZYSTKO! Tak? Na pewno? To może zamiast robić wszystko wystarczyłoby po prostu być bardziej świadomym! Świadomym problemu istnienia (albo za chwilę bardziej nieistnienia) nas na tej planecie, świadomym tego, że jeśli chcę przeżyć to muszę dać coś od siebie, świadomym tego co po mnie zostanie w spadku dzieciom i ich dzieciom, ale co uważam za najważniejsze świadomym jakie decyzje zakupowe podejmuję! Bo to od tego, na co JA wydam pieniądze, zależy w jakie ręce one trafią i co ten ktoś z nimi zrobi. Przyczyni się do poprawy warunków ekologicznych na świecie czy nie? To JA mam władzę gdzie przekieruję środki finansowe, komu dam zarobić i do czego się de facto dołożę. To w moich rękach niejako leży decyzja, czy ten ktoś zbliży się do tego punktu zero od którego Ziemia sama sobie już dalej poradzi, czy raczej się od niego oddali. To bez wątpienia najlepsze co JA mogę zrobić dla nas, dla naszych dzieci, dla naszego istnienia i dla naszej Matki Ziemi.

Czyli jak sam widzisz – to JA mam władzę!

PS

Pewnie znajdzie się ktoś, kto zaraz powie, że to jakaś proekologiczna gadanina, ale czy nie ma to sensu? Czy nie podcinamy gałęzi na której sami siedzimy? Zastanów się, my odejdziemy a dla kolejnych pokoleń po nas zostanie …no właśnie, co? Czy nie byłoby fajnie zostawić im lepsze, czystsze miejsce niż sami zastaliśmy? Poza tym, kto wie, może kiedyś przyjdzie nam tu jeszcze wrócić? 😉

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *