Mam wrażenie, że to totalne, globalne zamieszanie spowodowane bandyckim napadem Rosji na Ukrainę spowodowało, że wreszcie zaczynamy liczyć się z kosztami energii. Oczywiście wciąż bardziej narzekamy na drożyznę niż przykładamy wagę do zasadności ponoszonych przez nas wydatków, ale i tak kwestia kosztów, zwłaszcza kosztów energii podnoszona jest w przestrzeni publicznej częściej niż kiedykolwiek wcześniej. Niestety wciąż jednak dla wielu z nas nasz styl życia nie podlega dyskusji i przez ogromną część społeczeństwa postrzegany jest jako normalny, a jakakolwiek próba wpłynięcia na jego zmianę odbierana jest przez ogromną większość jako zamach na wolność.
Szkoda, że potrzeba było aż tak drastycznego wstrząsu jak wojna, żeby zwrócić naszą uwagę na kwestie związane z energią, która jest przecież integralną częścią wszystkiego co nas otacza i całego naszego życia. Dużo lepiej byłoby gdybyśmy potrafili myśleć do przodu, przewidywać przyszłe konsekwencje swoich czynów, zamiast tylko wyciągać wnioski ze swoich błędów. Cóż… my ludzie niestety tak już mamy. Może jeszcze nie wyewoluowaliśmy do umiejętności myślenia dalekosiężnego. Strasznie to przykre.
I tak mimo, iż wśród społeczeństwa widać coraz większą świadomość kosztów energii, przede wszystkim paliwa, to wciąż świadomość ta jest powiedziałbym marna. Nie wspominając już o świadomości wpływu spalania paliw kopalnych w celu pozyskania energii na środowisko.
Ludziom wciąż ciężko przychodzi kwestionowanie swoich przyzwyczajeń, złych nawyków, które wciąż wydają im się normą. Wciąż rzadkością są głosy typu „a, może jednak nie powinienem tyle jeździć tym samochodem, może powinienem wsiąść do autobusu, tramwaju, albo przejść się pieszo, czy przesiąść się na rower? Może nie potrzebuję tego kupować, posiadać, używać?” Nie powiem, czasem to słyszę, owszem, ale niestety z przykrością stwierdzam, że wciąż jest to ogromna mniejszość. Może i coraz większa mniejszość, ale wciąż jednak mniejszość. Może ludzkości trzeba jeszcze większego wstrząsu niż wojna, żeby zacząć przyglądać się swoim zachowaniom, zacząć je kwestionować? Nie wiem. Wciąż to wszystko co nas otacza, infrastruktura, technologia, styl życia, wiąż to wszystko jest przez nas uważane i traktowane jako normalne. I mimo, że często wydaje się to normalne w rzeczywistości normalne nie jest.
Bo zastanówmy się przez chwilę co znaczy „normalny”? Co to jest „normalne zachowanie”? Które z naszych nawyków, codziennych zachowań możemy nazywać „normalnymi”? Co znaczy owo „normalne życie”?
Słownik języka polskiego PWN pokazuje nam cztery podstawowe definicje słowa „normalny”:
-taki, jaki powinien być
-najczęściej spotykany
-zdrowy psychicznie i fizycznie
-mający wszystkie przypisane sobie cechy
Przyznam, że mam problem z tymi definicjami.
Weźmy na warsztat pierwszą – normalny, czyli taki, jaki powinien być. I aż cisną się pytania – a jaki powinien być? Kto określa jaki powinien być? Dlaczego ten ktoś to określa, a nie ktoś inny? Pytania i wątpliwości aż się mnożą. I OK, w pewnych kwestiach na pewno można by znaleźć odpowiedź i konsensus, ale aż roi się tu od tematów, które mogą być konfliktogenne. „Taki, jaki ma być”. Wystarczy tylko sięgnąć chociażby do sposobu odżywiania. „Normalny – czyli taki, jaki ma być”. I już widzę tę lawinę dyskusji przeradzających się w sprzeczki, a kto wie, może nawet i bijatyki, bo jedni nie nazwą kotleta normalnym posiłkiem, a inni sałaty 😂
Dobra, zostawmy to, nie brnijmy w tym „nienormalnym” kierunku 😉
Druga definicja – normalny, czyli najczęściej spotykany.
O! I tu znowu kłótnia! Ktoś powie – normalne przecież było to, że wszystkich było stać na paliwo, prąd, gaz, weekendowe wyjazdy, grille, technologiczne gadżety, wakacje w ciepłych krajach, niemałe, ogrzewane i klimatyzowane domy, świetnie wyposażone mieszkania i cały ten wygodny, zachodnioeuropejski, czy amerykański styl życia. Dziś w związku z kryzysem najpierw pandemicznym, a teraz wojennym zaczyna ludziom tego brakować i odczytują to jako odchył od normy. Mówią „przecież to normalne, że człowiek wyjeżdża, że ma mieszkanie, dom, że jeździ samochodem, kupuje, konsumuje, wyrzuca, toż to normalne jest przecież!” Czy aby na pewno? Czy wedle drugiej definicji słowa „normalny, czyli najczęściej spotykany” można powiedzieć, że akurat to, czego nasze pokolenie doświadczyło i wciąż doświadcza można określić „normalnym”? Skoro „normalny” ma znaczyć „najczęściej spotykany” to jakie ramy czasowe mamy tu zastosować? Bo na przykład najczęściej spotykanym środkiem transportu w całej historii ludzkości na pewno nie był transport samochodowy, morski i lotniczy napędzany skumulowaną energią pochodzącą ze spalania paliw kopalnych. Najczęściej spotykanym napędem był albo napęd pochodzący z ludzkich, czy zwierzęcych mięśni, albo z sił natury (wiatr, woda). Dlatego nie możemy twierdzić, że normalnym jest to, co akurat my zastaliśmy na świecie za naszego życia. Owszem, może się nam to wydawać normalnym, bo przywykliśmy do tego od dziecka, traktujemy to jak coś naturalnego, „normalnego”, właśnie w tej kategorii rozumowania, ale trzeba jednocześnie być uczciwym i zauważyć, że jeżeli popatrzymy w większej skali czasu, to „normalnym” już tego nie możemy nazwać. Czyż nie?
I rzecz jasna dotyczy to nie tylko środków transportu. Wystarczy tylko rozejrzeć się wokół i zapytać samego siebie – kiedy w historii ludzkości (Homo sapiens to jakieś 200-300 tys lat) człowiek żył tak jak teraz? Kiedy otoczony był tyloma przetworzonymi produktami (nie tylko spożywczymi rzecz jasna)? Kiedy żył w takim luksusie, w takim przepychu? Patrząc więc z takiej perspektywy czy nadal możemy powiedzieć, że jest to normalne? No właśnie. Chyba nie, co?
Od wieków normalnym było to, że człowiek współżył z naturą, tworzył jedność ze środowiskiem. Jaką jedność tworzymy dziś? Czy na pewno normalną? Dziś, a konkretnie po rewolucji przemysłowej i opracowaniu technologii pozyskiwania i wykorzystywania skumulowanej energii z paliw kopalnych, wszystko to zaczęło się walić. Konsekwencją tego jest stężenie dwutlenku węgla w atmosferze na poziomie niespotykanym nigdy wcześniej w historii ludzkości, co bezpośrednio zagraża dalszej możliwości naszego egzystowania na tej planecie.
My doświadczamy tego trochę jakby w amoku. Dobrze się nam żyje dzięki tej energii, która przyczyniła się do rozwoju technologii i znacząco wpłynęła na poprawę komfortu naszego życia, ale jednocześnie ten sam komfort życia pomału nas zabija. Taki trochę narkotykowy amok – jest mi dobrze, ale mnie to zabija, ale jest mi dobrze, ale mnie to zabija, ale jest mi dobrze, ale… i tak w kółko. To niczym DOPAMINOWA PĘTLA, która pomału i wydawałoby się w przyjemny dla nas sposób wciąż jednak zaciska się nam na gardle.
Owszem, dzięki rozwojowi technologii możemy czuć się dziś bezpiecznie, odczuwamy komfort, że jeśli na przykład będziemy potrzebowali pomocy medycznej, to przyjedzie po nas karetka, zawiezie nas do szpitala, a tam wykwalifikowani specjaliści w połączeniu ze specjalistycznym sprzętem uratują i przedłużą nam życie. Dziś nikogo nie dziwi wiek 80+ a jeszcze do niedawna była to abstrakcja. Wiemy, że gdy wybuchnie pożar to straż szybko sobie z nim poradzi, wiemy, że technologia którą dziś mamy pomaga nam na wielu płaszczyznach życia, doskonale rozumiemy, że to dzięki naszemu rozwojowi polepszył się komfort naszego życia zarówno ten fizyczny jak i psychiczny.
To wszystko jest piękne, tak. Ale nasz niepohamowany apetyt na komfortowe do granic absurdu życie spycha nas w stronę przepaści. Dlaczego piszę o granicach absurdu? Bo to, co jeszcze niedawno było dla wielu komfortem, marzeniami, wręcz snami, to wszystko dziś dla wielu z nas wydaje się standardem, „normalnym życiem”, często tłumacząc sobie to słowami „przecież mi się należy!” Tak więc wciąż dążymy do lepszego, do bogatszego, bardziej kolorowego, bardziej ekscytującego, a kiedy już osiągamy ten stan, to po chwili ekscytacji zaczynamy traktować go jako normę, jak coś zwyczajnego, wydaje się nam to „normalnym życiem”. I tak oto nagle kiełbasa wiejska, która kiedyś nam wyśmienicie smakowała dziś nie smakuje już tak samo, wakacje nad jeziorem już nie są tak atrakcyjne, auto które kiedyś było WOW dziś już jest takie sobie, a żona/mąż… sami wiecie o co chodzi. No właśnie, nagle to wszystko co było słodyczą naszego życia, te wszystkie chwile dla których niejednokrotnie mówiliśmy „warto żyć”, nagle to wszystko zostało zdegradowane do poziomu normy?! Co jest?!!! Co z nami jest nie tak chciałoby się krzyczeć! To niestety wynik działania naszej psychiki, który przez ludzi pracujących nad tematyką ludzkiego umysłu został kiedyś zauważony i nazwany – to ADAPTACJA HEDONISTYCZNA, stan umysłu w którym zaczyna on traktować coś, co jeszcze niedawno sprawiało mu przyjemność, jako coś zwyczajnego, niejako przyzwyczaja się do nowego stanu, adaptuje się do niego i w ten sposób przestaje odczuwać początkową ekscytację.
Kolejnej definicji chyba nawet nie będę roztrząsał – normalny, czyli zdrowy psychicznie i fizycznie. Nie chcę się tym karmić. Definicje takie niestety pozostają jedynie pożywką dla takich charakterów jak jeden z polskich polityków, który nie rozumiem jakim cudem mógł zostać europarlamentarzystą. Czy naprawdę wystarczy tylko założyć muszkę?! Mandat społecznego zaufania, który ów otrzymał dobitnie i boleśnie odzwierciedla część polskiego społeczeństwa. Niestety. Na szczęście (mam nadzieję) niewielki promil tegoż społeczeństwa.
Za te dziwne definicje nie obwiniam oczywiście Słownika języka polskiego. To nie on tworzy te definicje, to ludzie je tworzą. Wykuwają je w swoich życiach, w swoich środowiskach, przekonaniach i karmią się nimi do tego stopnia, że w końcu zaczynają w nie wierzyć i traktować je jak normę, rzadko kiedy kwestionując swoje status quo. Mało kto zastanawia się nad tym czy faktycznie życie, które dziś toczymy ze wszystkimi jego luksusami, udogodnieniami i potwornościami za razem, można z czystym sumieniem nazwać normalnym.
Kwestia chociażby pozyskiwania żywności i związanego z tym niepotrzebnego cierpienia zwierząt, marnotrawstwa w systemie jej wytwarzania w sposób w którym na końcu łańcucha produkcji uzyskiwana jest mniejsza ilość białka i kalorii, ale za to w smaczniejszej formie (mowa tu o mięsie). Czy na pewno można to nazwać normalnym? Czy normalnym jest to, że aby jedne istoty miały lepiej, inne muszą mieć gorzej? Czy to jest normalne, że jeden gatunek wykorzystuje inny mimo, że wcale nie musi tego robić aby przetrwać? Albo to, że aby ktoś mógł wieść komfortowe życie, ktoś inny, być może na drugim końcu świata, musi z tego powodu cierpieć? Czy to, że w wyniku powszechności różnych tego typu zachowań i tego, że ludzkość do nich przywykła i traktuje je jako normalne, faktycznie możemy je nazywać normalnymi?
Dla mnie odpowiedź na te pytania jest jednoznaczna – NIE! TO NIE JEST NORMALNE!
I wiem, sam wiodę takie życie, jestem jego częścią i mam tego pełną świadomość. Dziś tak naprawdę ciężko byłoby (jeśli w ogóle byłoby to możliwe) prowadzić życie nie biorąc w tym udziału, niejako wyjść z systemu. To fakt. Ludzkość (a ja wraz z nią) zapędziła się dzisiaj w kozi róg i chyba sama nie wie jak z niego wyjść.
Mając jednak świadomość, że styl naszego życia daleki jest od nazwania go „normalnym” można chociaż próbować coś z tym zrobić i choć odrobinę zmieniać swoje przyzwyczajenia, nawyki, słabości. Można popatrzeć na problem z szerszej perspektywy i przez to trochę lepiej go zrozumieć. Być może to spowoduje, że cena jaką dziś widzimy w sklepie, na stacji benzynowej, na rachunkach będzie dla nas bardziej zrozumiała. Może dzięki tej szerokiej perspektywie zrozumiemy, że dzisiejszy styl naszego życia daleki jest od nazwania go „normalnym życiem”.
Zrozumiałe jest też to, że uświadamiając sobie to wszystko odczuwamy wewnętrzny zgrzyt. Nie chcemy przecież pozbywać się tego wszystkiego do czego przywykliśmy, co zdążyliśmy polubić, pokochać nawet. Taki styl życia nam się podoba, on nam odpowiada, a teraz mielibyśmy się go pozbyć? To budzi sprzeciw i jest to w zupełności zrozumiałe. Zdając sobie jednak sprawę z konieczności zmian stylu życia dochodzi w naszym umyśle do sytuacji niekomfortowej. Dowiadujemy się, że aby przetrwać jako gatunek będziemy musieli w niedalekiej przyszłości przebudować wiele płaszczyzn naszego życia. To budzi sprzeciw.
Ten DYSONANS POZNAWCZY jest sytuacją niekomfortową dla naszego umysłu, który wyewoluował przecież w ciągłym dążeniu do polepszania komfortu życia, a teraz coś chce go zburzyć.
Mając jednak tego świadomość łatwiej będzie nam to zaakceptować, a jeżeli chcemy przetrwać jako gatunek i udowodnić samym sobie, że faktycznie jesteśmy najinteligentniejszym gatunkiem na planecie Ziemia, to będziemy musieli to zrozumieć i przez to przejść.
Bo tak jak nie ma planety B, tak też nie ma rozwiązań problemu nadchodzącej katastrofy klimatycznej bez wyrzeczeń, głębokich zmian i powrotu do normalności.