Nie bądź obojętny.

Za nami jeden z długich weekendów majowych. W Norwegii 17 maja to Święto Konstytucji i w połączeniu z 13 maja, który z racji Wniebowstąpienia w Norwegii też jest dniem świątecznym, tworzy całkiem spory kawałek wolnego czasu. Wolnego od pracy, od miasta, od zgiełku, codziennej gonitwy. Nic więc dziwnego, że wielu wyjeżdża poza miasto, gdzieś na łono natury, gdzieś daleko, dotknąć choć odrobinę tego surowego świata. Chęć bycia blisko natury jest przez wielu tak pożądana, że od razu na wielu profilach w mediach społecznościowych widać cały wysyp przeróżnych zdjęć pięknych widoków, ludzi odpoczywających pośród natury i całe spektrum sposobów obcowania z nią. I nic dziwnego, że zachwycamy się naturą, że wzdychamy z podziwem na roztaczające się widoki gdzieś ze szczytu góry, że kochamy oglądać zachody słońca, że tak bardzo lubimy siedzieć do późna i gapić się w ognisko, słuchać szumu wiatru a rano z kubkiem gorącej kawy patrzeć na powite we mgle łąki, słuchać szumiącej rzeki albo obserwować ptaki. Natura to przecież część nas. Natura to my. W końcu przecież wyszliśmy z niej. I mimo otaczającej nas technologii gdzieś tam, głęboko w podświadomości wciąż tli się to ognisko przy którym siedzimy z naszymi praprzodkami, otoczeni z każdej strony dziką naturą, wsłuchujemy się w wieczorną ciszę, ślepo wpatrując się w rozrywane ogniem gałązki i unoszone gorącym powietrzem iskierki. Tak. To jest piękne.

Po mile spędzonych chwilach w górach, w lesie, przy ognisku czy gdzieś na pikniku nad jeziorem wracamy do swoich domów, rozpakowujemy bagaże, bierzemy prysznic, robimy sobie herbatę i siadamy wygodnie na sofie ze smartfonem w ręku, żeby wrzucić zdjęcia na fejsa i już na drugi dzień wracamy do tak zwanego „dnia codziennego” (cokolwiek to znaczy).

Ot takie życie. I nie byłoby w tym nic dziwnego gdyby nie jedna rzecz. Nachodzi mnie ta myśl zawsze, kiedy widzę z jaką łatwością wielu z nas przechodzi z tych pięknych, weekendowych chwil do codziennego życia, codziennych zachowań, czynności, przyzwyczajeń, które bardzo, ale to bardzo często nie mają nic wspólnego z tą samą miłością do natury, którą jeszcze przed chwilą odczuwaliśmy. Całkiem jakbyśmy ją kochali tylko w weekend, jakby była ważna dla nas tylko wtedy, kiedy mamy wolne i kiedy to my akurat chcemy z nią być.

Bo sorry, ale nie rozumiem tego, niech mi ktoś powie jak można wytłumaczyć takie na przykład absurdy – zachwycamy się poranną mgłą, sarenką na łące, pluskającymi się w jeziorze rybami, czystym, górskim powietrzem i całym mnóstwem cudów natury, a swoimi przyzwyczajeniami, nawykami i tradycjami w których po prostu zostaliśmy osadzeni i wychowani przyczyniamy się (często nieświadomie, choć nie zawsze) do dewastacji tychże cudów. Bardzo często w pośredni sposób, ale jednak. Bardzo często nawet nie zdając sobie z tego sprawy, ale jednak. I dopóki jest się tego nieświadomym może to być w pewien sposób zrozumiałe. Ale kiedy dziś, niemalże z każdej strony docierają już do nas potwierdzone przez ekspertów w swojej dziedzinie informacje o tym, że pewne ludzkie zachowania przyczyniają się do degradacji środowiska (jedne bardziej, inne mniej) a my, zamiast się nad nimi pochylić i próbować je zrozumieć wypieramy je, bo tak nam wygodnie, bo nie chcemy się rozstać z naszymi wygodami, przyzwyczajeniami, naszymi przyjemnościami a często nawet rozkoszami, to to już nie jest nieświadomość, to czysta hipokryzja, bezduszność i głupota.

Nie ma się więc co dziwić, że upadek ludzkości (jakkolwiek wciąż nierealnie dla wielu to brzmi) jest całkiem realny jeśli…

No właśnie, jeśli…

I tu jest ogromna przestrzeń na wstawianie co komu pasuje w zależności od światopoglądu. Toteż rosną tu jak grzyby po deszczu przeróżne teorie spiskowe, postrachy, apokaliptyczne wizje itp. Ja wstawiam tu – jeśli … nie przestaniemy BYĆ OBOJĘTNI.

Obojętni nie tylko na drugiego człowieka ale na wszystkie żyjące na naszej planecie istoty. I nie tylko na nie z resztą. Obojętni także na to, co radzą mądrzy tego świata, którzy rozumieją ten niezwylke złożony problem o wiele bardziej niż my, którzy często poświęcają swoje życie na dociekanie prawdy, na szukanie rozwiązań, którzy dzielą się z nami swoimi spostrzeżeniami, wnioskami, wynikami badań, przewidywaniami, którzy dążą do tego żebyśmy też o tym wiedzieli.

Bo tylko wtedy, gdy przeciętny Ziemianin sam ze sobą pogada, w lustrze spojrzy sobie w oczy i sam sobie odpowie na pytanie, co mogę zrobić jako jednostka, żeby przyczynić się do polepszenia sytuacji ekologicznej, a może nawet ocalenia ludzkości (jakkolwiek górnolotnie to brzmi), co ja mogę zrobić, ja, nie ktoś tam na górze tylko ja, co mogę zrobić żeby było lepiej, tylko wtedy może stać się lepiej. Ciągłe wypieranie i nieprzyjmowanie prawdy przypomina dziecięce zakrywanie oczu, zatykanie uszu i przekorne tupanie w podłogę. Czy nam się to podoba czy nie musimy się zmierzyć z tym pytaniem. Co jako jednostka mogę zrobić?

To bardzo trudne pytanie, wiem. Ja też długo nie znajdowałem na nie odpowiedzi. Na szczęście żyję w świecie gdzie wielu ludzi inspiruje się nawzajem i dzięki temu, że nie okopuję się w swoich poglądach i mimo, iż mam pewien światopogląd to pozostawiam sobie uchyloną furtkę i pozwalam by wpływały nią te inspiracje i podpowiedzi. No i wpływają. Nikt z nas bowiem nie jest wszechwiedzący i naprawdę warto być otwartym i pozwolić dać sobie pomóc. Tym bardziej, że przy okazji można też pomóc światu.

Dlatego proponuję Wam i zachęcam Was – pozwólcie sobie na uchylenie Waszych furtek i nie odgradzajcie się od innych poglądów, bo być może dzięki temu uda Wam się dostrzec inny punkt widzenia i tym samym zrozumieć innych, a to może być pierwszy krok w naprawianiu świata i w znalezieniu odpowiedzi na pytanie co ja mogę zrobić aby było lepiej.

Marian Turski podczas obchodów 75-cio lecia wyzwolenia obozu koncentracyjnego Auschwitz powiedział słowa, które wciąż brzmią mi w uszach „NIE BĄDŹ OBOJĘTNY”. On co prawda wypowiadał je w kontekście obojętności względem jawnej dyskryminacji rożnego rodzaju mniejszości. Ja jednak chciałbym je tu odnieść w kontekście obojętności względem otaczających nas informacji.

NIE BĄDŹ OBOJĘTNY na informacje! Informacje często potwierdzone przez przeważającą część ekspertów w danej dziedzinie. Często niepodważalne informacje, oczywiste i płynące do nas z wielu źródeł. Niestety równie często wypierane przez nas a raczej przez nasze ego, niepozwalające nam na ich akceptację. I niestety jedną z tego rodzaju informacji są doniesienia o związku naszej diety nie tylko ze zmianami klimatu, ale również z chorobami zakaźnymi i pandemią.

I tu zazwyczaj stoją ogromne „schody”. Niewygodne schody. Schody dla wielu często nie do przejścia. Bo temat diety i próba choćby poinformowania, że istnieje związek między tym co jemy, a tym co się dzieje z klimatem i w konsekwencji z naszym światem, nie mówiąc już o przekonaniu kogoś do zmiany sposobu żywienia dla dobra środowiska, często kończy się ironicznym uśmiechem. Nawet próba zwrócenia uwagi na istnienie niepodważalnych dowodów nie skutkuje. Ludzie nie chcą nawet słyszeć o tym, że ktoś im coś chce zabrać z talerza!

Wielu ludzi nawet sobie nie zdaje sprawy z tego jak ich kulinarne przyzwyczajenia owładnęły ich zdroworozsądkową umiejętność myślenia. Tu często fakty są bez znaczenia, albo są dla nich po prostu niewiarygodne. Problem w tym, że mało kto w ogóle zagłębia się w ich eksplorację, czy chociażby niewielkie pochylenie się nad nimi i ewentualną ich merytoryczną krytykę. Niechęć do innego myślenia, do zakwestionowania swoich utartych przez lata przekonań w kwestii diety (ale i nie tylko z resztą) to ogromny problem.

Te schody dla wielu wydają się nie do przejścia być może dlatego, że wyobrażają sobie od razu skok na samą ich górę, co siłą rzeczy jest bardzo trudne, albo może nawet niemożliwe. Wiem to ze swojego doświadczenia, bo też gdy po 46-ciu latach mojego życia z tak zwaną „tradycyjną dietą”, pod koniec 2019 roku postanowiłem zmienić swój sposób żywienia, co prawda nie ze względu na ochronę środowiska (do tej zależności doszedłem później) ale ze względu na lepsze dbanie o własne zdrowie, to też wydawało mi się to niemożliwe. Wegetarianizm jeszcze jakoś byłem w stanie sobie wyobrazić, ale dieta wegańska po prostu nie mieściła mi się w głowie. Wciąż prześladowało mnie tylko jedno pytanie – co ja u licha będę jadł?

Dziś mój talerz jest w 99% wegetariański i coraz bardziej zbliża się do diety wegańskiej, choć do tego czym jest weganizm sam w sobie jest jeszcze baaardzo daleka droga. Droga nie tylko przez kuchnię i to, co znajduje się na moim talerzu, ale też droga przez eliminację z życia utartych przez lata schematów, życiowych nawyków i przywar, wszystkich tych przekonań typu „a przecież zawsze tak było i jakoś ludzie żyli”, wieloletnich przyzwyczajeń, często wygodnych ale często też tym samym niestety destrukcyjnych dla środowiska, dla świata. Świata który kocham, w którym szczęśliwie i zdrowo żyję ja i moja rodzina, świata w którym mi dobrze, za który czuję się odpowiedzialny i za który staram się codziennie dziękować Bogu.

Jeśli więc tak bardzo kocham ten świat, tę naturę, którą otaczam się z największą rozkoszą, której zdjęciami też chętnie dzielę się w mediach społecznościowych i której los rzekomo wielu spośród nas leży na sercu, to może choć przez wzgląd na to warto byłoby pochylić się nad tymi informacjami, które jak już wyżej pisałem, dziś niemalże bombardują nas z każdej strony. Myślę, że Ziemi się to po prostu należy. Należy się jej, abyśmy to dla niej właśnie NIE BYLI OBOJĘTNI.

Nie chcę tym wpisem powiedzieć, że zmiana diety na wegetariańską czy wegańską jest jedynym, wspaniałym antidotum na całe zło generowane przez człowieka, choć bez wątpienia może być ogromnym krokiem w kierunku poprawy stosunków na linii Ziemia – człowiek. Nie ukrywam też, że blisko mi do toku myślenia, gdzie o ile sama dieta wegańska może i nie jest lekarstwem dla świata, o tyle już weganizm jako taki mógłby nim być. Zdaję sobie też sprawę z tego, że nie do każdego przemawia tego rodzaju filozofia. Dlatego tym wpisem chciałbym raczej jedynie zwrócić uwagę na to, że zmiana diety może być tym, co niemalże każdy z nas może zrobić i mimo, iż skala działania jednego człowieka wydaje się być kroplą w morzu potrzeb, to uważam, że warto tę kroplę tam wlać.

I jeśli wydaje Wam się, że aby Wasze działania miały jakąkolwiek sprawczość potrzebna jest zmiana sposobu żywienia o 180 stopni, to jesteście w błędzie. Niech bowiem każdy, kto wykazuje dobrą wolę działania odmówi sobie choćby jednego, mięsnego posiłku tygodniowo, to na początek będzie to najlepsze co może zrobić dla świata. A jeśli już nie dla świata, to chociażby dla samego siebie, po to, żeby być ze sobą fair, być uczciwym względem samego siebie i z czystym sumieniem wrzucając na Facebooka selfie na tle natury czuć się do tego upoważnionym. Móc szczerze i bez wyrzutów sumienia celebrować tę miłość. Bo w przeciwnym razie, czy nie będzie to tylko weekendowa przygoda, która z miłością nie ma nic wspólnego? No właśnie.

Na koniec zostawiam Was z cytatem z jednego z wykładów Steven’a Chu amerykańskiego fizyka, laureata Nagrody Nobla w dziedzinie fizyki w 1997 roku, badacza przemysłów emitujących gazy cieplarniane, który powiedział:

A żeby było Wam łatwiej dotrzeć do tych alarmujących informacji, dołączam kilka materiałów, zarówno w formie pisanej jak i video, które choć lekko nakreślą Wam skalę problemu.

https://naukaoklimacie.pl/aktualnosci/klimatyczny-slad-kotleta-386

https://www.polityka.pl/tygodnikpolityka/nauka/1779284,1,jak-nasza-dieta-wplywa-na-globalne-ocieplenie.read

https://roslinniejemy.org/blog/raport-onz-dieta-roslinna-narzedziem-w-walce-z-globalnym-ociepleniem

https://ourworldindata.org/agricultural-land-by-global-diets

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *