Głos z drugiej strony.

„Przejeżdżam przez miasto. Śpieszę się. Jestem w pracy. Jest już siedemnasta i chciałbym pomału kończyć ten dzień a wszystko na to wskazuje, że chyba jeszcze nie pójdę do domu. Nie dość, że w pracy mnie wkurzają, to jeszcze jakiś pierdoła jedzie przede mną jak drogowa oferma. Boże co za idioci! Nie wiem o co chodzi, ale czasem mam wrażenie, że otaczają mnie same półgłówki! Jedni krzyczą, protestują, inni kłamią i wciskają nam, że to oni nas wybawią z wszelakich problemów, jeszcze inni głupkowato się uśmiechają jakby nigdy nic, jakby ich ten cały świat nie dotyczył. To wszystko działa na mnie drażniąco, dobijająco. Czy wy ludzie jesteście z jakiejś innej planety?! Coraz częściej mam tego dość!” 

Jeśli ten lekko przerysowany emocjonalnie wstęp brzmi Ci znajomo, to przybij piątkę. Ja też czasem mam/miałem podobnie i bądźmy szczerzy – nie ma na tym świecie człowieka (no, może jacyś buddyjscy mnisi) który nie wkurzałby się czasem i którego choć w części to nie dotyczy. To naturalne. Ludzkie można by powiedzieć. A ostatnie wydarzenia w naszej ojczyźnie dostarczają nam mnóstwa powodów do usprawiedliwienia takiego zachowania. No cóż, nic na to nie poradzimy. Ale zaraz, zaraz. Czy aby na pewno nic? To pytanie długo mnie dręczyło, ale… 

Ale znalazłem na to sposób. Wypracowałem wreszcie w sobie (przy pomocy moich bliskich oczywiście) umiejętność radzenia sobie z tymi emocjami. Jest mi teraz dobrze z tym i szkoda, że tak późno to odkryłem. Spróbuję Wam to wytłumaczyć.  

„Gość” który jedzie przede mną jak ta „drogowa oferma” zwyczajnie mnie wkurza. Pani w sklepie która zwraca mi uwagę, że przed wejściem, muszę koniecznie odkazić ręce też. Polityk w radiu głoszący swoje poglądy i mądrości jeszcze bardziej. Nawet moja żona! Wszyscy jakby się uwzięli!” – Choć sam już coraz rzadziej daję się wyprowadzić z równowagi, to wiem, że wielu boryka się z podobnymi rozterkami. Celowo je tu wyolbrzymiam i przerysowuję po to, żeby lepiej zrozumieć problem, który chcę poruszyć. 

Nie zastanawiałeś się czasami dlaczego tak jest? Dlaczego czyjeś zdanie, pewna postawa, działania czy poglądy działają na nas tak irytująco? Ja owszem, bardzo często. I wiesz co? Odpowiedź jest prosta – bo jesteśmy inni. 

To całkiem normalne. Ja lubię zielony, a moja żona niebieski. Ja lubię jabłka, a kolega z pracy gruszki. Ja herbatę, a on kawę. My tych, a oni tamtych itd. itp. Może ten gość jadący przede mną po prostu lubi jeździć wolno, może się nie śpieszy, a może najzwyczajniej jazda samochodem nie należy do jego mocnych stron. Najwyraźniej krzyczący na ulicach mają inne zdanie niż ci niekrzyczący itd. To naprawdę jest całkiem normalne, że jesteśmy inni, różni.  

Muszę się tu przyznać, że długo tego nie rozumiałem, wciąż żądając od innych aby byli tacy jak ja. Tak naprawdę to (między innymi) wyjazd tu, do Norwegii przyczynił się do tego, że zacząłem zwracać na to uwagę i rozumieć. Rozumieć to, że nie ma sposobu, ani też potrzeby, aby wszyscy byli tacy sami. Jakiż świat byłby wtedy nudny. I owszem można się nie zgadzać z innymi, można mieć kompletnie inne zdanie, ale na miłość boską nie wolno mieć do kogokolwiek o to pretensji i żądać by był taki jak ja! 

Wiem, że wielu z moich znajomych czy rodziny, którzy teraz czytają te słowa i z którymi wciąż mam kontakt i którzy pamiętają Jaśka sprzed kilku, albo kilkunastu lat, myślą sobie teraz „co on pier…?”. Tak. Zmieniłem się. Zmieniłem się i wciąż się zmieniam. Zmieniłem i wciąż zmieniam wiele w moim życiu. I nie dlatego, że „tak jest modnie”, czy inne tego typu złośliwe domysły. Zmieniłem się bo zrozumiałem, że nie muszę być taki jak inni, a inni nie muszą być tacy jak ja. Dzięki napotkanym ludziom, sytuacjom, przeżyciom i zdarzeniom w moim życiu, ukształtował i wciąż kształtuje się mój Jasiek. Nie czyjś. Mój. Taki, jakim ja go widzę. Taki, jakiego ja chcę. Oczywiście on wciąż jest ciekawy i otwarty na innych, na inny punkt widzenia, na to co inni mają mu do powiedzenia. Dzięki temu właśnie staje się on wciąż lepszym, bo wciąż nie jest idealnym i pewno nigdy nie będzie.  

I podobnie jest z innymi ludźmi. Też z tymi, jak ten kierowca jadący przede mną, albo pani ze sklepu czy polityk z radia, oni też są inni mimo, iż niektórym z nich zarzuca się, że jeszcze niedawno byli innego zdania. Może właśnie dzięki swojej otwartości na drugiego człowieka i umiejętności SŁUCHANIA wreszcie zrozumieli, że byli w błędzie. Może to właśnie dzięki temu dziś są lepsi, są bliżej bycia idealnym zdając sobie jednocześnie sprawę z tego, że pewno nigdy idealni nie będą. 

Tak oto właśnie przez zrozumienie odmienności dochodzę do spokoju. I kiedy dziś spotykam się z sytuacją/człowiekiem, która normalnie by mnie wkurzyła, teraz szybko zaczynam patrzeć przez ten właśnie filtr i widzę w tedy całkiem inny obraz. Spokojny obraz. Już ta „drogowa oferma” staje się zwykłym, spokojnie jadącym kierowcą, „czepialska” pani w sklepie troskliwym pracownikiem, a polityk z radia po prostu politykiem. Oni tak już mają, że zawsze obiecują gruszki na wierzbie.  

To naprawdę działa! Proste, skuteczne narzędzie do „rozstresowywania” świata. Dla mnie genialne! Dodatkowo często jeszcze myślę sobie tak: a co jeśli ten, co mnie tak wkurzył, nagle byłby jedynym człowiekiem na świecie? Czy wtedy też bym się na niego wkurzał, wiedząc, że nie ma nikogo innego dokoła, że to jedyna istota z którą przyszło mi żyć? Przypomina mi się tu obraz z filmu „Cast away”. Kto jeszcze nie widział gorąco polecam.  

Jest jeszcze jedna rzecz. 

Jestem prostym człowiekiem i pochodzę z prostej, robotniczej rodziny. Wykonuję prosty, wręcz banalny zawód – kierowca. W swojej pracy codziennie spotykam też raczej prostych ludzi, są to najczęściej pracownicy budowlani. Można by powiedzieć – pracuję wśród swoich. I tak rzeczywiście jest. Z ogromną przykrością widzę niemal codziennie jak znacząca większość z tych ludzi ciągle tkwi w pewnego rodzaju osobistej bańce, w swoim świecie, w swoich przekonaniach, poglądach, powtarzając bardzo często utarte stereotypy, powielając tym samym wciąż te same błędy co ich przodkowie. Bardzo, bardzo rzadko spotykam kogoś otwartego na zmiany, albo może nie tyle na zmiany co po prostu, na uważne WYSŁUCHANIE odmiennego zdania i szczerą refleksję, czy aby czasem ta druga strona nie ma racji.  Zdecydowana większość jest jednak utwierdzona w swoich przekonaniach, nie dając sobie w ten sposób szansy na poznanie innej strony i przez to, być może lepsze zrozumienie. Wciąż z ogromną trudnością przychodzi nam zakwestionowanie własnego status quo. To absurd! Ta durna upartość i „innoopiniooporność” do niczego nie prowadzi, a już na pewno nie do obiektywizmu. Jeśli nie damy sobie szansy usłyszeć i WYSŁUCHAĆ innego, to nigdy się nie dowiemy gdzie leży prawda. Zamykanie się w swojej „bańce informacyjno-poglądowej” to błędne koło. Myślę, że to jeden z głównych powodów naszego narodowego podzielenia. Aż ciśnie się tu cytat z filmu “Dzień świra” –  „ale moja racja jest mojsza!”. Nieumiejętność SŁUCHANIA odmiennych opinii to jak budowanie domu bez zaglądania w plany, coś jakby na zasadzie „bo ja wiem lepiej”. Pytanie tylko co z tego wyjdzie? 

Zauważyłem też, że wielu z moich rodaków ma pewien kompleks niższości i przy pierwszej nadarzającej się okazji dają tego upust, często poniżając i obrażając przy tym innych. I tutaj się przyznaję – ja też tak kiedyś miałem i jeszcze czasem mi się tym „odbija” i zdarza mi się przez to kogoś obrazić. Wiem i przepraszam. Przyczyn tych kompleksów można by pewno dopatrywać się w zaborach, rozbiorach, wojnach, okupacjach, komunizmie i innych ciężkich dla naszego narodu czasach. Ale dziś jesteśmy wreszcie wolni! Dziś możemy cieszyć się tym, że możemy głośno powiedzieć co nas boli, co się nam podoba a co nie. Możemy się też w tym wszystkim uczyć od siebie nawzajem. Nie wolno poniżać innych, żeby budować siebie! Możemy a nawet powinniśmy umieć patrzeć na innego człowieka jak na swojego brata, a nie wroga. Również gdy ma inne zdanie niż nasze. Powinniśmy nadstawić ucha i WYSŁUCHAĆ co ma do powiedzenia, bo wydaje mi się, że dziś ogromnym problemem i za razem kluczową w dialogu umiejętnością jest właśnie umiejętność SŁUCHANIA, której niestety bardzo nam brakuje. Wszyscy dziś chcemy tylko mówić. Nastawieni jesteśmy głównie (żeby nie napisać wyłącznie) na nadawanie. To ogromny błąd.  

Często gdy spotykam się z ludźmi i to nie tylko na budowach, zauważam też pewnego rodzaju chęć bycia zauważonym, bycia kimś ważnym, pewnego rodzaju „przywódcą”, mieć władzę, sprawczość. Prawie każdy (zarówno spośród ludzi na ulicy  jak i na budowie) chce rządzić. Każdy chce być „ten ważny”, ten „szef”. To naprawdę dziwne, czasem śmieszne ale częściej niestety tragiczne i żałosne. To przecież ta niezdrowa chęć rządzenia i bycia „number one” doprowadziła do tego co dziś mamy na ulicach. Czy to naprawdę tak trudno zauważyć? I nie mam tu na myśli tylko osób z pierwszych stron gazet, nie. Wystarczy popatrzeć na pierwszą lepszą relację z dzisiejszych protestów, albo z narodowego „świętowania” chociażby 11 listopada. Tam podejście typu „moja racja jest mojsza” aż bije po oczach!  To bez wątpienia kolejna przyczyna naszego polskiego kryzysu społecznego.  

Pokora. Wielka cnota, dla wielu wciąż nie do przełknięcia. To jej brak stoi za wieloma problemami z jakimi wciąż mierzą się nie tylko Polacy, ale cała ludzkość. Sam wciąż się jej uczę, choćby pisząc tego bloga w którym często się otwieram, przyznaję, przepraszam. I nie piszę tego, żeby zdobyć poklask broń Boże. Piszę, żeby skłonić innych do myślenia, do zastanowienia się nad sobą, nad życiem, nad bliźnim, nad światem i nad tym wszystkim co nas otacza. Bo może ten człowiek po drugiej stronie barykady stoi tam, żeby nam coś powiedzieć. Coś co może odmienić nasze życie. Od nas tylko zależy czy będziemy chcieli go WYSŁUCHAĆ, a nie tylko usłyszeć. 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *