Globalna Wioska

Czasami dobija mnie ten świat, cała ta sytuacja globalna, te wojny i konflikty, ekonomia i oparta na długu gospodarka, zależność jednych od drugich, polityczny populizm i na nowo rodzący się w poszczególnych państwach nacjonalizm, to, że jako ludzkość jesteśmy w sytuacji w której nawet gdybyśmy chcieli zmienić swoje życie, system pozyskiwania energii, żywności, rozwoju to i tak nie jesteśmy wstanie tego zrobić. Do tego świadomość degradowanego na naszych oczach środowiska naturalnego u którego podstaw leży nasze być albo nie być. To naprawdę potrafi być dobijające. Męczy mnie to i czasami mam tego zwyczajnie dość.

Zapędziliśmy się w kozi róg i chyba sami już nawet nie wiemy jak z niego wyjść. Co zrobić, żeby ludzkość istniała dłużej niż te marne kilkaset tysięcy czy nawet biorąc pod uwagę cały gatunek Homo kilka milionów lat? A cóż to jest w skali świata, w skali kosmosu? 

W świecie w którym żyję ludzie już tak bardzo przyzwyczaili się do wygodnego życia, życia w dobrobycie, czasami wręcz w przepychu, że nie sposób to teraz zmienić. Mam tu też oczywiście na myśli samego siebie, choć patrząc (oczywiście jedynie ze swojej perspektywy) uważam, że w przepychu nie żyję. No właśnie – patrząc ze swojej perspektywy. 

Niezwykle trudno nam teraz zostawić to wszystko i zmienić styl życia na taki gdzie owszem może i mielibyśmy mniej, mielibyśmy niższy standard życia ale tym samym ci którzy dziś nie mają nic albo mają naprawdę niewiele, ci którzy głodują i biedują mogliby choć trochę poprawić swój status. I co równie ważne – w ten sposób jako ludzkość moglibyśmy przetrwać. 

Czemu tak ciężko to zrozumieć, że aby głodny miał co jeść, najedzony musi się podzielić? Przecież na miłość boską to jest oczywiste! 

Widzę to niemal codziennie. Cokolwiek bym nie czytał, oglądał, słuchał czy z kimś rozmawiał to widzę to jak na dłoni. Widzę, że pozostałe w nas resztki dzikich zwierząt walczących najpierw o jedzenie, później gdy zaspokoiły głód o wygodniejszą gałąź do leżenia a na końcu o społeczny posłuch, te wszystkie cechy niestety wciąż w nas tkwią. Dziś jedynie różnimy się tym, że nie walczymy o to wszystko w tak prymitywny sposób. Dziś pradawną walkę dwóch człekokształtnych istot o kawałek pieczonego na ognisku mięsa zastąpiła walka o międzynarodowy handel produktami żywnościowymi, dopłaty do paliw czy nawozów i to kto zagarnie pod siebie jak najwiecej. Walkę o wygodną gałąź czy ciepłą jaskinie zastąpiła walka o państwo, odgradzanie się murami czy drutami kolczastymi przed innymi, „obcymi” napierającymi całymi plemionami, którzy w poszukiwaniu lepszego życia prą na barykady dokładnie w taki sam sposób jak te prahistoryczne stworzenia walczyły o ognisko czy bogato obrodzone drzewa owocowe. Często sami mając już dużo wciąż chcemy więcej, nawet kiedy inni nie mają choćby małej części z tego co my. Niewielu mieszkańców bogatej północy zgodziłoby się trochę ująć sobie tych wygód na korzyść innych, często nie ze swojej winy biedujących i głodujących na południu naszego globu. Nie, nie chcemy nawet o tym słyszeć! A jeżeli zgadzamy się już na podzielenie się to wyłącznie do bezpiecznego poziomu, tak aby czasem inni (w domyśle tamci) nie mieli lepiej niż my. 

Tu jest …… (i tu wstaw nazwę swojego kraju, albo przynależności społecznej) a reszta wypierdalać! 

Zwierzę się budzi. Dziś jedynie wygląda ono trochę inaczej i samozwańczo nie uważa się już za zwierzę. Ba, teraz uważa się za nie dość że najinteligentniejszą istotę na Ziemi, to wręcz za tej Ziemi właściciela. 

I tak siedzimy przywdziani w kamizelki ratunkowe w suchej, bezpiecznej łodzi z wiosłami i patrzymy na tych zmarzniętych i tonących wraz z okrętem biedaków. A gdy ktoś z nas szarpany wyrzutami sumienia krzyknie, żeby wziąć ich do siebie, że przecież mamy tu wystarczająco miejsca a chleba wystarczy dla wszystkich, że przecież to też są ludzie, przedstawiciele tego samego gatunku (jakby to w ogóle miało jakiekolwiek znaczenie), że to nasi bracia i siostry, że przecież nie potrzebujemy mieć aż tak dużo, ten zaraz dostaje w łeb od „obrońców podwórka” i szybko ze łzami w oczach i duszy grzecznie siada i szlocha marząc o jedności, o jednej, wielkiej wspólnocie gdzie wszyscy wszystkim sprawiedliwie się dzielą i może nie mają nie wiadomo czego ale wszyscy są szczęśliwi. 

Marzy mi się świat który jest domem dla absolutnie wszystkich istot mieszkających na tej planecie, świat gdzie potrafimy się wzajemnie rozumieć, dzielić, kochać i szanować, świat sprawiedliwie dzielący się dobrami i zasobami niezależnie od tego „na czyim” aktualnie terenie się one znajdują. Ziemia i wszystko co się na niej znajduje należy tak naprawdę do wszystkich. Do wszystkich nie tylko ludzi ale wszystkich istot niezależnie od gatunku, rodzaju, rasy czy jakiejkolwiek innej cechy. 

Marzy mi się świat bez państw, bez granic, królów, władców, wojsk czy wrogów, słowem świat w którym nie ma zła, świat w którym każdy bierze i dostaje od swojej Matki Ziemi tyle ile potrzebuje i ani nie chce, ani też nie potrzebuje brać więcej, świat zamieszkiwany przez współpracujące ze sobą i przyrodą społeczności, które rozumieją wzajemną zależność jednocześnie nie potrzebując jakiejkolwiek dominacji. Marzy mi się taka właśnie Globalna Wioska. 

Utopia. 

Wiem. 

Ale cóż… pomarzyć można.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *