Z mojego punktu widzenia proponuję przyjrzeć się zależności maraton – codzienne życie.
Maraton to dystans który całkiem niedawno nawet mi się nie śnił a wkrótce mam zamiar zdeptać go po raz czwarty. Pewno dla wielu wprawionych biegaczy to żaden powód żeby aż tak się z tego cieszyć i „wymachiwać” tym na prawo i lewo (w końcu przebiegłem tylko 3 maratony) ale dla mnie to coś więcej, cieszę się z tego jak dziecko i jak dziecko chcę więcej.
Po przebiegnięciu pierwszego maratonu pisałem, że chyba połknąłem biegowy haczyk, dziś wiem już napewno, że słowo „chyba” jest tu zupełnie zbędne. Zaraziłem się bieganiem na dobre. Już snują się kolejne biegowe plany ale o nich później. Najpierw kilka słów o korzyściach z biegania i próba znalezienia odpowiedzi na pytanie
po co to wszystko?
O korzyściach z biegania można by rozpisywać się w nieskończoność, tak nawiasem mówiąc trochę pisałem o tym tutaj http://www.jansatola.pl/moje-bieganie/. Poprawa zdrowia, kondycji, ciśnienia krwi, samopoczucia, ogólnej sprawności fizycznej to tylko niektóre z nich. To korzyści można powiedzieć zewnętrzne, te które widać gołym okiem. Są jednak też takie korzyści, których zewnętrzny obserwator może nie dostrzegać a my, biegacze dobrze je widzimy i są one dla nas równie ważne i wartościowe co te pierwsze. Mam tu na myśli ogólne postrzeganie tego jak bieganie przekłada się na życie codzienne. Bieganie ma bowiem o wiele więcej wspólnego ze zwykłym życiem niż mogłoby się wydawać. I tak na przykład zarówno biegając maratony jak i w całym naszym życiu trzeba pamiętać o bardzo ważnej rzeczy –
odpowiednim rozłożeniu sił.
Dziś, po przebiegnięciu trzech maratonów wiem, że nie można „zjadać” wszystkiego od razu bo zwyczajnie może braknąć sił na końcówce. Mniej więcej tak właśnie przebiegł mój pierwszy maraton. Ambitnie (dziś wiem, że zdecydowanie zbyt ambitnie) wystartowałem z ludźmi którzy biegli na 3:30, do 25-27 km trzymałem się swietnie, super tempo, uśmiech na twarzy, pełny optymizm. Później było tylko coraz gorzej. Po ok 30-32 zaczęły się problemy, które od 35-36 km przybierały tylko na sile i chwilami miałem wątpliwości czy w ogóle zdołam ukończyć bieg. Coraz częściej przechodziłem do krótkich chwil gdzie po prostu szedłem, zbierałem się w sobie i znowu biegłem kilkaset metrów i znowu to samo i tak w kółko, chód, mobilizacja, bieg. W tym czasie w Krakowie było 26 stopni, słonecznie i kompletnie inaczej niż w chłodnej, rześkiej Norwegii gdzie mieszkam i gdzie przygotowywałem się do maratonu. Na czterdziestym kilometrze miałem ogromną ochotę usiąść, choć na chwilę na ławce, ale obawiałem się, że mogę z niej już nie wstać. To był moment gdzie poważnie miałem wątpliwości czy w ogóle ukończę ten maraton. Naprawdę, brałem pod uwagę, że jest to całkiem możliwe. Na szczęście po kolejnym kilometrze dostrzegłem kibicującą rodzinkę i zebrałem się ostatkiem, naprawdę resztką sił i dotruchtałem do mety. Tu kolejna cecha wspólna biegania z codziennym życiem –
rodzina.
W chwilach słabości tak na zawodach jak i w życiu to właśnie od niej można dostać sił w dalszych zmaganiach.
Dobrego rozłożenia sił wciąż się uczę i pewno jeszcze długo będę się uczył. Uważam to za jedną z kluczowych umiejętności w długodystansowym bieganiu. Szkoda byłoby też przesadzić w drugą stronę i dowieść do mety zbyt duży bagaż zaoszczędzonej energii. Bez wątpienia to wielka sztuka. Jak ta umiejętność może przydać się w
codziennym życiu?
Każdy chciałby żyć jak najdłużej ale mało kto pamięta o odpowiednim rozłożeniu sił na kilkadziesiąt lat. Umiejetność którą można zdobyć biegając maratony może nam w tym pomóc. To właśnie dzięki tej świadomości możemy zaoszczędzić trochę sił na później i nie szastać nią na prawo i lewo kiedy jesteśmy młodzi i silni, całkiem jakbyśmy byli niezniszczalni. W swoim życiu często spotykam ludzi którzy zachowują się jakby byli niezniszczalni albo wręcz kuloodporni. Szargają swoim zdrowiem jakby mieli żyć tylko 20-30 lat. I tutaj muszę się przyznać, że kiedyś też taki byłem. Młody, głupi osiłek, który myślał, że te 100% siły i sprawności będzie mu towarzyszyć do końca dni. Dziś wiem, że tak nie jest i że trzeba systematycznie dbać o swoje zdrowie, siłę i wytrzymałość. Na pewno w pracy nad utrzymaniem zdrowia ogromnie ważne jest
pożywienie.
I znowu wracam myślami do maratonu i szukam tutaj właściwej lekcji. Podczas kilkugodzinnego biegu trzeba pamiętać o odpowiednim nawadnianiu organizmu i spożywaniu małych posiłków, owoce, żele energetyczne, napoje izotoniczne. O tym też się przekonałem podczas swoich dwóch pierwszych maratonów. Na pierwszym, tym w Krakowie, przez cały maraton nie jadłem nic oprócz dwóch żeli energetycznych. Bałem się, że będzie mi coś podskakiwać w brzuchu. Piłem tylko trochę wody i izotoniki. Efekt – na mecie usiadłem na krawężniku, blady jak ściana, z wklęsłą skórą na głowie i bez grama sił. Nie miałem nawet siły dojść do taksówki żeby wrócić do domu. Ta lekcja przydała mi się na drugim maratonie, tym w Bergen. Tu na każdym punkcie z napojami i przekąskami piłem kilka łyków i przegryzałem kawałkiem owoców. Do tego od początku biegłem wolniej oszczędzając siły i dopiero na 35 km podjąłem decyzję, że mam duży zapas sił i szkoda byłoby ich nie wykorzystać. Dołożyłem więc do pieca, przegryzłem czekoladą, bananem, zrobiłem kilka łyków izotonika i efekt był taki, że mimo trudniejszej trasy niż w Krakowie (Bergen to teren górski) ukończyłem maraton z lepszym czasem o 13 minut! Mało tego – na mecie czułem się tak swietnie, że myślę, że spokojnie mógłbym przebiec jeszcze kolejne kilkanaście a może nawet więcej kilometrów.
Teraz zobacz – jeżeli pożywienie ma tak ogromny wpływ na ponad 42 km to jaki ma na odcinku kilkudziesięciu lat życia? Daje do myślenia, co?
Zestawienie tych dwóch doświadczeń, tego z Krakowa i tego z Bergen dało mi ogromną lekcję –
nie szarżuj i dbaj o siebie a efekt będzie super!
I tą właśnie naukę warto stosować w codziennym życiu. Warto od początku założyć, że mamy przed sobą kilkadziesiąt lat życia, pracy, że na swojej drodze spotkamy się z kryzysami, spadkiem sił, trzeba mieć cały czas z tyłu głowy myśl, że życie nie kończy się jutro, że do mety jeszcze daleko i nie trwonić sił na darmo pamiętając jednocześnie o ciągłej pracy nad poprawą zdrowia. Zarówno tego fizycznego jak i psychicznego. Maraton uczy tego doskonale.
W moim przypadku, choć myślę, że nie tylko w moim, bieganie daje jeszcze jedną, często niedostrzeganą przez niebiegających korzyść. Ta korzyść to
relacje międzyludzkie.
Biegacze to bardzo pozytywna grupa ludzi. Może wynika to z tego, że często są „naładowani” endorfinami i wręcz emituje od nich pozytywna energia, która z resztą skutecznie się udziela innym w ich pobliżu. Działa to trochę jak magnes przyciągając do siebie kolejnych uśmiechniętych i pozytywnie nastawionych do życia ludzi. Często też spotykam się z tym, że ludzie są zwyczajnie ciekawi jak to jest biegać, pokonywać coraz dłuższe odcinki na treningach, żeby w konsekwencji przebiec ten królewski dystans. Ta niby banalna dyscyplina często wzbudza zainteresowanie innych dzięki czemu ma idealne działania socjalne i można przez to poznawać wciąż nowych ludzi, często takich którzy nas napędzają, inspirują do działania i to nie tylko działania w bieganiu. Często wizja, sposób życia, działania tych ludzi daje do myślenia i pozytywnie wpływa na to jak my zaczynamy myśleć i postrzegać pewne problemy, rozterki czy pomysły na życie. Dla mnie to niesamowite. To jak samonapędzająca się machina. To często niezrozumiałe dla niebiegających ale bieganie to nie tyko bieganie, to pewien świat, społeczność, sposób myślenia, działania, to bardzo często emocje związane z zawodami które dla nas są jak pożywka dla drożdży. Kiedy stajesz na starcie, słyszysz muzykę, widzisz tych podekscytowanych tak samo jak Ty, rozgrzanych biegaczy, głośno dopingujących kibiców, atmosfera jest podkręcona na maksa to uwierz mi -dla nas to ekstaza! 🙂
A kiedy zmęczony, zziajany i z ostatkiem sił pokonasz samego siebie i przekroczysz linię mety, to medal, który zawieszą Ci na szyi nie jest już tylko kawałkiem metalu, teraz ma on dla Ciebie wartość złota.
Na moim ostatnim maratonie, czyli tym w Porto 03.11.2019. dodatkowo jeszcze poprawiłem swój życiowy czas na 3:42:59. To jakby dostać skrzydeł! Teraz to dopiero chce mi się biegać! Już są kolejne plany!
A jeśli już o planach to pozazdrościłem (oczywiście w pozytywnym słowa znaczeniu) mojej żonie i postanowiłem że też zdobędę
Koronę Maratonów Polskich!
To plan na najbliższe dwa lata. W tym okresie muszę zmieścić się z pięcioma maratonami w różnych miastach Polski, przy czym dwa są w okresie wiosennym a trzy jesienią. Teoretycznie jest to spokojnie do zdobycia, kondycyjnie jestem na to gotów, problemem dla mnie mieszkającego w Norwegii będzie jedynie logistyka (przelot, transport, nocleg, wolne w pracy itd.) ale mam nadzieję, że i to da się ogarnąć i jesienią 2021 jak buty dobrze poniosą będę kolejnym, szczęśliwym zdobywcą korony 🙂
W planach są też biegi ultra ale to już temat na inny wpis.
Pozdrawiam wszystkich biegaczy a niebiegających zachęcam żeby zaczęli bo może to być (jestem przekonany, że będzie) jedna z najlepszych Waszych życiowych decyzji.