Od pewnego czasu zacząłem używać więcej swoich nóg a mniej samochodu. Postanowiłem, że poranne dwa kilometry, które dzieli moje miejsce zamieszkania od przystanku pociągu i kolejne dwa z pociągu do pracy będę przemierzał na dwóch nogach zamiast na czterech kółkach. Jako że zawsze rano podczas drogi do pracy słucham podcastów (dla tych którzy nie wiedzą co to podcasty – są to internetowe audycje tworzone przez amatorów rożnej tematyki życiowej, każdy może je tworzyć) czas ten mija mi bardzo przyjemnie mimo częstej, norweskiej niepogody.
Oprócz słuchania moich ulubionych podcasterów ostatnio stwierdziłem że ja tak naprawdę to chyba dużo medytuję podczas tych czterdziestu paru minut porannego spaceru.
I właśnie ten artykuł jest próbą odpowiedzi na pytania:
Czy zwykłe zbieranie myśli, próba poukładania i uporządkowania ich w głowie można nazwać medytacją?
Jeśli nie, to czym tak naprawdę jest medytacja?
Czym ona jest dla mnie?
Czy, albo raczej jak bardzo medytacja jest ważna w życiu każdego z nas?
Moda na medytowanie.
Coraz częściej słyszę dziś o medytacji, potrzebie codziennego medytowania, o zbawiennym oczyszczeniu jakie daje medytowanie itd. Wielu z gości zapraszanych do podcastów mówi o tym jak to świetnie się czują odkąd zaczęli medytować, ile medytacja wniosła pozytywów w ich życie zachwalając i odmieniając ją jednocześnie przez wszystkie przypadki. Osobiście przyznam, że zawsze byłem sceptycznie nastawiony do tego rodzaju podejścia do medytacji. Samo wszak rozpoczęcie medytowania na zasadzie „słyszałem, że podobno będę się po tym lepiej czuł więc zaczynam medytować” zawsze uważałem za pewien rodzaj mody i po prostu nie wierzyłem i nadal nie wierzę w tak postrzeganą moc medytacji. Nie stanie się bowiem nic w naszym życiu od samego medytowania. Do tego trzeba czegoś więcej. Myślę, że przede wszystkim szczerości w stosunku do samego siebie. Mam tu na myśli krytykę względem swojej osoby, swojego postępowania, podejścia do życia, bliźnich, zmagania się z codziennymi problemami itd.
Osobiście dopiero kiedy uświadomiłem sobie co ja w ogóle w życiu mam, za co mogę dziękować, za co przepraszać, czego oczekiwać i o co prosić, gdzie jestem i jakie mam szczęście w życiu, dopiero w tedy poczułem, że medytacja jest zdecydowanie dla mnie.
Mój rodzaj medytacji.
Jeśli ktoś miałby ochotę poznać wszystkie rodzaje i techniki medytacji jakie są praktykowane na świecie to obawiam się, że mogłoby mu zabraknąć czasu na samo medytowanie a już na pewno mógłby się zagubić w gąszczu proponowanych przez modowe trędy odmian medytacji.
Bardzo często słyszę o coraz to „nowszych” fenomenalnych metodach medytacyjnych które tak naprawdę są podobne w swojej istocie i cel ich jest taki sam – wprowadzić w życie równowagę, wewnętrzny spokój i świadomość istnienia.
Krótka definicja medytacji znaleziona w internecie brzmi – medytacja jest to świadome ćwiczenie nieulegania otaczającym nas rozproszeniom. To nic innego jak rozważanie, rozmyślanie, dogłębna analiza.
W takim razie mogę powiedzieć tak: jeśli mam gdzie mieszkać, mam pracę, zdrowie, jedzenie na wyciągnięcie ręki, świeżą wodę w kranie, kochającą rodzinę itd. to dzięki medytacji i świadomemu rozmyślaniu o tym nie pozwalam na rozproszenia otaczającego mnie świata, które wciąż usiłują mnie przekonać, że coś w moim życiu jest nie tak, że wciąż czegoś mi brakuje, że wciąż muszę za czymś biec, że wciąż nie mam tak jak powinienem mieć itd. itd.
Medytując – czy inaczej – świadomie myśląc o otaczającym mnie świecie i tym gdzie i z czym się w nim znalazłem jestem w stanie odnaleźć odpowiedzi na wiele nurtujących ludzkość pytań, takich jak np:
-po co jestem na tym świecie?
-co jest tutaj moim celem życia?
-jakimi wartościami kieruję się w życiu?
-jak mogę stawać się lepszym człowiekiem?
i wiele, wiele innych.
Tak naprawdę bez zastanowienia się nad tym nie da się (a przynajmniej jest to bardzo trudne) odpowiedzieć ot tak na te wszystkie pytania. Trzeba usiąść, zastanowić się, często uświadomić sobie w jakiej świetnej sytuacji życiowej się znajduję i dopiero wtedy można znaleść odpowiedzi na te pytania. Tak więc moim rodzajem medytacji jest po prostu ciągłe uświadamianie sobie miejsca jakie zajmuję na tym świecie i funkcji jaka została mi przydzielona a także to jak najlepiej mogę ją wypełniać. A wszystko po to, aby świat zostawić lepszym niż go zastałem.
Mój sposób medytacji.
Jestem chrześcijaninem, katolikiem, głęboko wierzę w istnienie Boga dlatego dla mnie medytacja ma zabarwienie modlitwy. Zawsze rozważając jakiś życiowy aspekt patrzę na niego przez pryzmat mojej wiary i szukam odpowiedzi na trudne pytania właśnie w niej. Rozumiem jednocześnie ludzi którzy nie wierzą, mają swoje, całkiem odmienne zdanie i praktyki medytacyjne. Jeśli tylko to prowadzi do ogólnie pojmowanego dobra to chwała temu, niech medytują i niech stają się dzięki temu z dnia na dzień coraz lepszymi ludźmi. Życzę im tego z całego serca i absolutnie nie zamierzam ich za to krytykować. W sumie to dzięki temu ja też skorzystam bo będę żył w lepszym świecie. Jeśli natomiast chodzi o wierzących, zdeklarowanych chrześcijan, często katolików to chciałbym zwrócić uwagę na pewną zależność. Otóż: czy nie jest z nami, Polakami tak, że bardzo często chwalimy to co obce nie doceniając jednocześnie swojego? Utarło się wszak nawet powiedzenie „cudze chwalicie, swego nie znacie”.
I tak jak zawsze łakomi byliśmy na różne „zagraniczne dobra” tak i teraz wydaje nam się, że to obce, inne będzie napewno lepsze niż nasze. Można to też śmiało odnieść do głównego tematu tego wpisu.
Nasuwa mi się tutaj pytanie – po co szukać hinduskich, tybetańskich, buddyjskich czy jeszcze jakichś tam innych technik medytacji skoro nasza, możnaby powiedzieć rodzima, chrześcijańska technika medytacyjna może być równie skuteczna a może nawet skuteczniejsza? I podkreślam – nie chodzi mi tutaj o ludzi niewierzących w Chrystusa. Ci naturalną siłą rzeczy nie będą z nich korzystać i trudno tego od nich wymagać. Chodzi mi o zdeklarowanych chrześcijan, którzy szukają czegoś niby lepszego, nowszego, „prawdziwszego”.
Dla mnie najprostszą z metod medytacyjnych jest tak zwany „spacer dziękczynny”. Nazwę zapożyczyłem z krótkiej opowieści pt: „Pozytywny pies” której autorem jest Jon Gordon. Na czym on polega? Idę sobie na spacer i zastanawiam się nad tym za co mogę podziękować Bogu? Co w moim życiu tak bardzo mi spowszedniało, że prawie zapomniałem o tym jaki to dar? Idę przecież na spacer za pomocą moich własnych, sprawnych nóg, oddycham zdrowymi płucami, myślę zdrowym umysłem, doświadczam świata zdrowymi zmysłami, widzę, słyszę, czuję! Zastanów się sam – ile razy w życiu i kiedy ostatnio uświadamiałeś sobie jak wielki to dar?
Myślę dalej – idę teraz do pracy, jak wspaniale że ją mam. Jakiż to dar, że mogę wrócić później do domu, przygotować sobie coś do jedzenia, napić się wody, kawy, herbaty. Dalej – kładę się spać ze spokojem, że nikt w nocy nie zrzuci bomby na mój dom, albo że w środku nocy nie będę musiał się zrywać i uciekać z rodziną przed jakimś wrogiem, przed wojną.
Można by tak długo jeszcze wymieniać. Wymieniać rzeczy do których już tak się przyzwyczailiśmy, że stały się one dla nas naturalne, często powszednie do tego stopnia, że ich nie doceniamy, uważamy je za podstawę, standard, są bo to normalne i tyle. Warto jednak przypominać sobie o nich systematycznie, uświadamiać sobie, że to wcale nie jest takie nic, że to wielkie szczęście móc mieć to wszystko i jak mogłoby wyglądać nasze życie bez tych niby „standardów”. I tutaj z pomocą przychodzi właśnie taka forma medytacji – spacer dziękczynny. Dzięki niemu można naprawdę swietnie ćwiczyć nieuleganie rozproszeniom, które wciąż krążą gdzieś wokół szepcząc do ucha, że ciągle czegoś brakuje, że wciąż jest źle, że inni mają super tylko ja to mam przechlapane.
Nie chciałbym, żeby ten wpis został odebrany jako krytykujący kogokolwiek. Absolutnie nie mam takiego zamiaru. Jest to tylko mój punkt widzenia, takie moje medytacyjne przemyślenia bo czasami odnoszę wrażenie, że ludzie podchodzą do medytacji trochę jak do kolejnej nowinki zapominając jednocześnie o samym celu medytowania. Ale może to tylko moje, błędne wrażenie. Mam taką nadzieję bo fajnie byłoby żyć wśród samych świadomych ludzi. I muszę tu przyznać, że ja też wciąż odnajduję w sobie nowe świadomości. Dzieje się tak często za sprawą innych, ich zachowania i podejście do życia często mają wpływ na mnie i na moją zmianę. Jestem im za to wdzięczny. Jeśli natomiast chodzi o moje podejście do medytacji to oczywiście może się ono różnić od Twojego, ale co do jednego powinniśmy być zgodni – kto medytuje ten żyje świadomie. A świadomość bycia częścią otaczającego nas świata przyczynia się do jego naprawy a stąd już tylko krok do świata idealnego – raju. I tak jak inni mają wpływ na mnie, tak i może mi uda się mieć wpływ na innych a ten wpis może będzie choć małą cząstką zmiany świata na lepszy, czego Tobie i sobie szczerze życzę.