13 dni po 13 km.

Zdaję sobie sprawę z tego, że moje bieganie wcale nie musi być dla Ciebie interesujące i uwierz mi – to mnie wcale nie dziwi. Nie zamierzam też zanudzać Cię nim, więc napiszę na samym początku to, po co być może tu trafiłeś. Mianowicie co Ty możesz mieć z niego dla siebie.

Otóż jak widzisz tak się składa, że dopadło mnie coś, co od czasu do czasu przydarza się chyba wszystkim ludziom na świecie – leń. Powiem więcej – PIEPRZONY LEŃ ! Zganiam to na pandemię i na to, że odwołali większość biegowych imprez, a miałem ich kilka zaplanowanych na ten rok. To miało się niby przyczynić, powiem więcej, miało niby być główną przyczyną mojego rozleniwienia. Prawda jest niestety inna. Powiedzmy sobie Jasiu wprost – nie chce Ci się i tyle! Lyniu ty! Cóż… Szczerze to trudno mi się z tym nie zgodzić. Dopadł mnie dziad i tarmosi mnie już od marca. Ale…

Dobra, wiesz co Ty możesz wyciągnąć dla siebie z mojej decyzji o skopaniu wreszcie dupy leniuchowi? Możesz tak samo jak ja założyć sobie (oprócz oczywiście butów do biegania ?) realne do osiągnięcia, ale w miarę ambitne cele, ustalić plan działania i małymi kroczkami odnieść kolejne małe zwycięstwo nad samym sobą! A później przenieść to na inne, wymagające Twojej uwagi aspekty życia.

Już któryś raz z kolei bieganie odnoszę do życia i ta analogia leży tu jak ulał.

Bo zobacz, jeśli na przykład chciałbyś zacząć jeść mniej słodyczy, to czy rzucisz je tak od razu? Raczej nie, prawda? Raczej będziesz najpierw je stopniowo ograniczał, aż wreszcie całkowicie rzucisz. OK, jeśli stać Cię na to, żeby rzucić je od razu, spoko, zrób to. Ale nie zdziw się, jak po kilku dniach, może tygodniach znów do nich wrócisz. Słodycze to akurat temat mi znany – wciąż z nimi walczę i jestem na najlepszej drodze do zwycięstwa.

Albo jeśli chciałbyś nauczyć się lepiej pływać, to czy od razu rzucisz się na głęboką wodę, najlepiej w morzu? No, nie! Najpierw pewno pójdziesz na pływalnie i będziesz stopniowo zwiększał dystans i pracował nad kondycją i techniką.

Podobnie jest też z nauką obcego języka, zamiarem zmiany pracy, miejsca zamieszkania, codziennych nawyków i wielu, wielu innych życiowych aspektów.

To, co możesz wziąć dla siebie i co chcę Ci tu przekazać, to banał, truizm, albo jak to się zwykło mówić (co mi się bardzo podoba) „oczywista oczywistość”?. Nie ma tu nic nadzwyczajnego. Żadnej tu Ameryki nie odkryłem, bo chyba nie trzeba jej na nowo odkrywać. My, ludzie, często mamy jednak skłonności do wymyślania koła na nowo i zamiast skorzystać z istniejących i swietnie działających już sposobów, my wciąż szukamy innych, lepszych, nowszych, może łatwiejszych. Bez sensu. Tracimy mnóstwo energii na coś, co już dawno zostało odkryte, ustalone, sprawdzone, zamiast wziąć gotowy mechanizm i tylko podstawić niejako siebie do wzoru i… i działa! Tu nie ma magii!

Jak chcesz schudnąć, to zamiast szukać najnowszej super diety po prostu – zacznij mniej jeść i więcej się ruszać. Proste, banalne! Ale nie. My będziemy szukać innego, lepszego, w domyśle łatwiejszego sposobu.

Jak chcesz się nauczyć obcego języka, to zamiast wierzyć w „cuda”, że niby po założeniu słuchawek na kilka nocy będziesz władał nim biegle, po prostu – ucz się poszczególnych słówek codziennie. Po kilku miesiącach będziesz się spokojnie dogadywał. Ale nie. My będziemy szukać, kombinować jakby tu obejść system. Matko jedyna!

Takich przykładów można by mnożyć na potęgę. Sam z resztą też się na nich łapię. To jest bez sensu! Dlatego chcąc wykopać lenia (PIEPRZONEGO LENIA!?) z życia, po prostu, założyłem buty i poszedłem biegać. Kropka.

I nie chciałbym zabrzmieć tu jak jakiś „coach Janusz”, bo ani mi się nie chce, ani też nie mam takiego zamiaru. Chcę tylko zwrócić Twoją uwagę na fakt, że bardzo często (żeby nie powiedzieć zawsze) te proste, najprostsze rozwiązania są najskuteczniejsze.

Tak więc jeszcze raz odpowiadając na pytanie, co Ty z mojego biegania możesz mieć dla siebie, powiem wprost – to, co zechcesz z tego wyciągnąć.

Skąd 13?

Policzyłem sobie, że do Świąt zostało jeszcze 13 pracujących dni i stwierdziłem, że każdego dnia będę biegał po minimum 13 km. Mam czasem takie „odpały” i nagle ni stąd, ni zowąd wrzucam sobie jakiś challenge. Ten, był pewno odpowiedzią sumienia na wtargnięcie w moje życie sporego lenia, który wraz z epidemią koronawirusa pokrzyżował mi biegowe plany, tym samym panosząc się bezczelnie. Ale dość tego! Biorę się za niego i mam zamiar skopać mu tyłek!

Tak oto powstał w mojej głowie pomysł, który roboczo nazwałem sobie 13/13.

13 km przez 13 kolejnych dni. A jako że i tak biegam codziennie w drodze do i z pracy to postanowiłem lekko tylko zmodyfikować trasę, wydłużając ją do minimum 13 km.

Trasa biegnie co prawda trochę wzdłuż jezdni, ale jest później spory kawałek przez las więc tym bardziej miło się biega. Nigdy wcześniej nie biegałem codziennie takich dystansów, nawet podczas przygotowań do maratonu. Zawsze treningi były przeplatane dniami odpoczynku. Tu ma być inaczej. Ciągłość. Zobaczymy. Szczerze to też jestem ciekaw jak człowiek się czuje biegając codziennie taki kawałek. Wiem, wiem, są nie tacy. Ja to tylko mały żuczek jestem.

Weźmy takiego Pawła Żuka nomen omen. Ten gość biegał przez ponad 49 dni po około 100 km codziennie, kończąc na drugim miejscu najdłuższy ultramaraton na świecie! 5000 km! Tak. Pięć tysięcy! Nieźle co? Tu jest króciutki film https://www.youtube.com/watch?v=3nqlK6CyTCo

Albo Ryszard Kałaczyński, sześćdziesięciolatek, który na przełomie 2014/2015 roku (wtedy miał 55 lat) codziennie przez 366 dni biegał dystans maratonu (42 km) ustanawiając w ten sposób rekord Guinnessa! A tu krótki film o nim https://www.youtube.com/watch?v=Wn-saRKLySM

Tu moje 13/13 brzmi jak jakiś żart ?Wiem, wiem. Ale… Uważam, że bez sensu jest porównywać się od razu do kogoś z listy TOP. I mimo, że porównywanie się leży gdzieś głęboko w naszym człowieczeństwie i trudno je całkowicie wyeliminować, to może ono mieć całkiem pozytywny wpływ na nasz rozwój. A już napewno ma kiedy będziemy porównywać się do samego siebie z dnia poprzedniego. Jeśli tu bowiem jest postęp, to znaczy, że jesteśmy na dobrej drodze.

Podoba mi się powiedzenie „Małe kroki, które robisz do przodu, są lepsze niż duże, które tylko planujesz” i tego zamirzam się trzymać. A kto wie, może to 13/13 będzie zalążkiem czegoś większego? Kto wie…?

To wszystko powyżej napisałem zanim ukończyłem bieganie. Dalej są moje refleksje, notowane codziennie w głowie na bieżąco i zebrane w całość po ukończeniu wyzwania.

Pierwszy dzień to wiadomo – jest moc! Lecimy panie! Lecimy!

W drugim posypało się trochę więcej pracy zawodowej i szczerze powiedziawszy, to gdybym nie wrzucił tego zobowiązania na naszą skromną, biegową grupę wsparcia („Rusz Dupsko”- poważnie, tak się nazywa ?) to pewno bym odpuścił. Wiem, masakra! W drugim dniu???!!! I tu ważna lekcja – złożenie publicznej deklaracji działa mega motywująco! ? Teraz nie ma, że boli! Jak się powiedziało A, trzeba umieć powiedzieć B. Powiem więcej – trzeba przejść przez cały alfabet!

Aha i jeszcze jedno – postanowiłem całe te 13 dni biegać bez słuchawek, bez muzyki, audiobooków czy podcastów. Bardzo się do nich przyzwyczaiłem i lubię z nimi biegać ale myślę, że przez to, że podczas biegania mój mózg wciąż jest czymś zajmowany, stracę coś, co jest ogromnie ważne w życiu każdego człowieka – słuchanie samego siebie.

Dalej leci całkiem nieźle. W zasadzie to nie odczuwam jakiś specjalnych niedogodności w związku z tym codziennym bieganiem. Powiedziałbym nawet, że po tygodniu czuję się bardzo dobrze, może nawet trochę lepiej niż przed. Jakoś tak chyba się rozruszałem, bo jak już wspomniałem, ostatnio się trochę rozleniwiłem. Niby coś tam sobie biegałem ale… No właśnie.

W ósmym dniu zaczęła się trochę odzywać kilkumiesięczna już niewyleczona, mała kontuzja prawego pośladka.

W dziewiątym zaczęła lekko boleć lewa pięta. Kolejnego lekki ból ścięgna Achillesa (tym razem, dla odmiany z prawej strony). I tak na przemian, raz coś „strzyka” tu, a raz tam. Wszystko są to jednak bóle, które zwykle towarzyszą większości biegaczy, więc nie specjalnie się nimi przejąłem. To normalne, że boli. Raz boli bardziej, raz mniej, ale to nic nadzwyczajnego więc… nie ma czym się martwić, to nie jest bieg na kilkaset kilometrów więc spokojnie. Boli znaczy żyjesz ?

I tak oto dotuptałem sobie do dnia trzynastego. Nie było tak źle, nie licząc tego, że kilka razy skończyłem prace dopiero koło 18-19 i dopiero wtedy zaczynałem bieganie. Tak naprawdę, to właśnie to było moim największym wyzwaniem – iść na trening po 10-12 godzinach pracy. Często bowiem, kiedy kończę pracę późno nie chce mi się już nic. Później kolejny dzień tak samo, kolejny i … no właśnie, to chyba najgorsza zmora trenujących popołudniu, po pracy ?

Tak też właśnie minęła mi większa cześć 2020 roku – coś tam niby trenowałem, ale tak „na pół gwizdka” bym powiedział, może nawet na ćwierć ?

Cóż …

Jak to często mawiają kierowcy – „jak auto nie za bardzo chce jechać, trza go wziąć na autostradę i dać mu w pi…”? Polecam takie podejście.

U mnie zdecydowanie poskutkowało ?

Teraz oprócz pozbycia się lenia, mam jeszcze satysfakcję, że chociaż na koniec roku skopałam leniowi dupę i w nowy rok wejdę z biegowym uśmiechem, czego i Wam szczerze życzę.

PS

A dla tych, którzy nie lubią biegać a chcieliby się rozruszać i wykopać lenia ze swojego życia, proponuję wzięcie udziału w wyzwaniu organizowanym przez mojego szwagra. Paweł jest trenerem personalnym i co jakiś czas organizuje tego rodzaju wyzwania. Więcej informacji znajdziesz na jego Facebooku https://www.facebook.com/gymanddancing

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *